„Rozstanie” reż. Asghar Farhadi, Iran, 2011 – zwycięzca Festiwalu w Berlinie 2011
To będzie opis mojej osobistej relacji z filmem „Rozstanie”.
Pierwszy raz usłyszałam o nim w lutym tego roku na festiwalu w Berlinie. „Rozstanie” wygrało go bezapelacyjnie i to w trzech kategoriach: najlepszy film, najlepsza rola męska i najlepsza rola żeńska – nagroda dla całego zespołu. Potem słyszałam o kolejnych jego triumfach wszędzie tam, gdzie był wyświetlany, np. ostatnio podbił festiwal w Toronto, zdobywając od jedynego jury tego festiwalu, czyli publiczności, drugą nagrodę. Czekałam więc w wielkim napięciu na możliwość obejrzenia go w końcu w Polsce.
Gdy światła w sali kinowej zgasły miałam zmierzyć się ze swoimi wielkimi oczekiwaniami. W trakcie oglądania „Rozstania” pomyślałam, że chyba za bardzo rozdmuchałam sobie nadzieje, że niepotrzebnie czekałam na film, który odmieni moje życie albo chociaż wstrząśnie kinowymi poglądami. Nie było wstrząsu. Przynajmniej nie od razu.
Pierwsza scena: małżeństwo stoi przed sądem i prosi o decyzję czy powinno się rozwieść. Bo ona chce wyjechać do lepszego kraju, a on nie chce zostawić chorego na Alzheimera ojca. Sąd dobrotliwie poucza, że jest wprawdzie od udzielania rozwodów, ale nie małżeńskich porad i prosi by wrócili jeśli już sami zadecydują co chcą zrobić ze swoim związkiem.
Sytuacja jest patowa bo w grę wchodzi jeszcze nastoletnia córka. Żona decyduje się wyprowadzić z domu czemu mąż, choć bardzo ją kocha, w ogóle się nie sprzeciwia. Później w rozmowie z córką wyznaję, że liczył iż matka robi tylko pokazówkę i nie wyprowadza się naprawdę. Spór okazuje się być bardziej głęboki niż tych dwoje chciało przed samymi sobą przyznać.
Mężczyzna pozostawiony sam z dzieckiem i chorym ojcem musi zatrudnić kogoś do pomocy w domowych obowiązkach. W jego domu zjawia się nowa kobieta, która podczas gdy on jest w pracy, opiekuje się schorowanym ojcem. Następuje zetknięcie dwóch światów, bowiem kobieta reprezentuje inne poglądy, inną klasę społeczną i inne zasady moralne. Te dwa bieguny wejdą w wyniku splotu przypadkowych zdarzeń w bardzo duży konflikt.
Przez kolejne dni po seansie nie mogłam przestać myśleć o „Rozstaniu”. Wstrząs jednak nastąpił i to większy niż na początku zdawałam sobie z tego sprawę. Wciąż myślałam o postaciach z „Rozstania”, o ich wyborach, decyzjach i postawach. Na nowo zadawałam sobie te same pytania: dlaczego tak postąpili, kto miał racje, o co im chodziło, jak ja bym zrobiła, czy to było słuszne, co jest w ogóle słuszne? Wciąż i wciąż wracałam myślami to tych kwestii. I wtedy zrozumiałam jak wielka jest siła tego filmu, jak bardzo jest on czymś więcej niż zwykłym dziełem kinematografii.
Jest jakby kolejnym spojrzeniem na ludzką naturę. Ma w sobie coś z Dekalogu Kieślowskiego: zadaje fundamentalne pytania za pomocą codziennych dylematów i ma podobną co Kieślowski wrażliwość: interesuje go człowiek w najgłębszym znaczeniu.
Irańśki reżyser – Asghar Farhadi – to prawdziwy mistrz, ten człowiek posiada talent na miarę największych filmowców i nie ma tu żadnej przesady z mojej strony. Potrafił zbudować historię, jak sam mówi układankę, w której nie ma żadnych słabych elementów. Jest napięcie, akcja, wybitna gra aktorska i niesamowita fabuła pełna pytań. Farhadi to reżyser bezwzględnie bezkompromisowy. Przy tym wszystkim „Rozstanie” jest świetne pod względem technicznym: ujęcia, nieoczekiwane zmiany akcji, przeniesienia punktów ciężkości i ciągła gra z widzem. Szczerze nie mogę się nadziwić nad talentami Farhadiego. Taki reżyser, który będąc mistrzem suspensu ma jednocześnie tak wyjątkową wrażliwość, jest naprawdę rzadkością. Nawet ostatnia scena „Rozstania” zostawia nas z zagadką, Farhadi do końca nie pozwala widzom pomyśleć, że „wszystko już wiedzą”.
Wspominałam kiedyś o legal movies jako gatunku, który lubię. Także i pod tym względem „Rozstanie” było dla mnie odkryciem. Pokazuje obraz irańskiego sądownictwa, jakże odmiennego od zachodnich standardów, które opiera się bardziej na pierwotnym pojmowaniu sprawiedliwości. Więcej tu zaufania niż procedur, więcej rozmów niż typowych przesłuchań. Chciałabym żeby ludzie poszli na ten film, żeby nie bali się go obejrzeć tylko dlatego, że jest irański. Może przekona Was to, że główna bohaterka owszem nosi chustę (a właściwie coś na jej kształt), ale do niej zakłada Ray Bany! „Rozstanie” jest bardzo irańskim filmem czego wcale nie próbuje ukryć lecz jednocześnie jest – choć to może banalne – tak uniwersalnym, że bardzo szybko przestaje to mieć znaczenie.
Właśnie wróciłam z kina i jestem pod wielkim wrażeniem tego obrazu. Wcześniej widziałam film tego samego reżysera "Co wiesz o Elly", który bardzo Ci polecam.
Pozdrawiam.
O tak, "Co wiesz o Elly" jest na mojej liście pt. zobaczyć koniecznie! Pozdrawiam
koniecznie muszę zobaczyć ten film…