„Paterson” reż. Jim Jarmush, USA 2016
Chodząc bez celu po Dublinie natrafiłam na Irish Film Institute. Nadchodził wieczór i miałam do wyboru albo miłą kolację, albo seans. Wybrałam seans, który miał się zaraz zacząć: „Paterson” Jima Jarmusha.
Nic nie wiedziałam o tym filmie. Poza tym, że kojarzyłam tytuł z programu festiwalu w Wenecji, nie wiedziałam nic o jego fabule. I bardzo dobrze.
Jest w „Patersonie” coś, co ciężko mi teraz nazwać. Chyba nawet nie potrafię tego opisać. To jakaś wydzierająca się z pomiędzy scen magia. Jeśli będziecie otwarci i czujni, zadziała też na Was. Urzeka i przerasta mnie zarazem. Nie sposób tę magię przełożyć na słowa, a co dopiero na papier.
Musicie mi zaufać. Ten film nie przewija się tylko przed naszymi oczami. On się dzieje w nas, w środku. I to uczucie narasta wraz z jego trwaniem, a potem przez kolejne dni po jego obejrzeniu. To jest rodzaj filmu, który za Tobą chodzi, z Tobą jest, zostaje. Obejrzyjcie go i wróćcie do mnie. Wtedy pogadamy.
Tu nie ma dramatów ani dramatyzmu, choć spodziewamy się, że coś się wydarzy. Nie ma rozładowania akcji. To jest bardzo spokojny film. Paterson żyje w mieście Paterson. Ma piękną, zwariowaną żonę i psa z wiecznie niezadowoloną miną. Jest kierowcą miejskiego autobusu, jest też poetą. Obserwuje rzeczywistość, słucha rozmów swoich pasażerów, a największą inspirację czerpie ze swojej ukochanej. Wieczorami zagląda do pobliskiego baru pogadać z tymi samymi co zawsze znajomymi. To jest takie zwykłe życie. Ale to właśnie ta zwykłość okazuje się być emocjonująca.
Czy da się zrobić w jakiś przedziwny sposób fascynujący film o parze absolutnie akceptujących się ludzi, pomiędzy którymi nie ma konfliktu, a jest jedynie zrozumienie i miłość? O bohaterach, którzy nie przechodzą żadnej przemiany, po prostu są jacy są i żyją, jak żyją? Da się.
„Paterson” otworzył mnie na poetycką część życia. Poezję codzienności. Paterson jest poetą w ciele kierowcy autobusu. Artystą w ciele klasy robotniczej. Obserwatorem codzienności. Jarmusch zawsze opowiadał o outsiderach i teraz też to robi. Choć jego bohaterami nie są szaleni buntownicy, to czyż w naszych czasach nie jest formą buntu odważenie się na życie w sposób jaki chce, nie licząc się z niczyją opinią? Zwykłe niezwykłe życie. Poezja jest gdzieś pomiędzy pracą, a kolacją. W rozmowach, w przerwach na lunch. Jarmush składa hołd prawdziwym poetom codzienności i małym miasteczkom gdzie poezja kryje się w niespodziewanych miejscach.
Zwykłość jest sexy. Zwykłość to nowa oryginalność.