„Grand Central” reż. Rebecca Zlotowski, Francja 2013
Najgorętsza obecnie aktorska para Francji: on Arab – Tahar Rahim, ona blond piękność – Léa Seydoux. On z emigranckiej rodziny, ona z typowo burżujskiego paryskiego światka. Oboje mają na koncie przełomowe role w głośnych filmach (on w „Proroku”, ona w „Życiu Adeli”). Reżyserka Rebecca Zlotowski widziała co robi łącząc tych dwoje na ekranie.
Akcja „Grand Central” dzieje się chyba w najmniej romantycznym miejscu na Ziemi – elektrowni jądrowej. We Francji jest ich aż 58. Przebywanie tam wiąże się z dwoma kluczowymi elementami: dużymi pieniędzmi i dużym zagrożeniem. Trafia do niej Gary (Rahim), dla którego jest to w zasadzie pierwsza stała i dobrze płatna praca. Razem z nim przechodzimy szkolenie i kolejne etapy wtajemniczenia pracy w tym wyjątkowym miejscu. Chłopak jest bardzo przejęty swoim nowym zajęciem jak i środowiskiem, do którego trafił. Podobnie jak w „Proroku” panuje tu hierarchia: nowi słuchają się tych bardziej doświadczonych. Sytuacja zacznie się komplikować gdy Gary zakocha się w Karole (Seydoux) – pięknej i młodej narzeczonej jednego ze starszych. Ten romans naznaczony będzie podwójnym niebezpieczeństwem.
Myślę, że widzów – podobnie jak mnie – bardziej niż wątek romansowy zainteresuje para-dokumentalna część filmu, opisująca samą pracę w elektrowni. Fascynujące było obserwowanie wszystkich procedur, zasad i zwyczajów tam panujących. Reżyserka pokazuje nam świat, o którym nic nie wiemy. I może właśnie dlatego na tym tle wątek zakazanej miłości jakoś nie przejmuje aż tak bardzo.
Dużo ciekawych zdjęć, dużo ładnego ciała Lei, dużo elektryzujących (dosłownie ;)) zbliżeń, ale po seansie pozostaje niewiele. Ot, taka współczesna wariacja nt miłości w czasach zarazy.
„Miele” reż. Valeria Golino, Włochy 2013
Oglądając europejskie kino zawsze uświadamiam sobie dysproporcję w czasie przerabiania pewnych tematów: podczas gdy w Polsce widownia rumieni się na rodzimych produkcjach ukazujących homoseksualne uczucie, Europa bierze na warsztat eutanazję.
Mamy tu młodą i ładną dziewczynę, która z jednej strony niesie śmierć, ale z drugiej ma zasady: pomaga tylko ludziom z wyrokiem. Śmiertelnie i nieuleczalnie chorym, takim którzy dość już się w życiu nacierpieli. Zanim wykona śmiercionośny zastrzyk wiele razy zada pytanie: czy jesteś pewien? A podczas całej procedury zachowuje duży profesjonalizm, ale i ogromny takt oraz wyczucie.
Miele nie jest jednak samotnym aniołem niosącym ukojenie. Pracuje dla jakiejś tajemniczej organizacji, kontaktującej ją z klientami. Gdy zostanie przez nich wysłana do 70 latka, wyglądającego jak okaz zdrowia, odmówi wykonania zlecenia. Kto ma prawo do śmierci? Ten kogo na to stać? Czy tylko ten kto cierpi fizycznie? Kto ma o tym decydować? Miele stanie w końcu przed pytaniami, których unikała przez długi czas.
I tu podobnie, mnie najbardziej zainteresowała cała strona techniczna jak na przykład podróże do Meksyku w celu zdobycia śmierci w buteleczce. Miele kupuje ją zupełnie legalnie w aptece kłamiąc, że chce uśpić swojego chorego psa!
Wiece co jest największym problemem tego filmu? To że on jest strasznie naiwny i grzeczny. Taka przypowiastka dla licealistów. To że eutanazja jest wątpliwa moralnie to przecież „oczywista oczywistość” dlatego dla filmu lepiej byłoby gdyby poszedł o krok dalej.
PS. Film ma jedną genialną scenę: Irene (Miele) w nocnym klubie próbuje poderwać chłopak. Niby nic takiego, ale dzieli ich szyba i wyszło to naprawdę bardzo fajnie.
Kolejny plus za ciekawą muzykę.
piosenka z filmu