Strefa interesów / Zone of interest

Strefa_interesow_recenzja

„The Zone of Interest”, reż. Jonathan Glazer, UK/USA/Polska 2023

Kiedy wydaje nam się, że o Holokauście nakręcono już wszystko, w tym tak wybitne dzieła jak „Pianista”, „Lista Schindlera”, czy „Syn Szawła”, okazuje się, że kino wciąż może na nowo wstrząsnąć widzem.

Minęło kilka miesięcy od kiedy widziałam ten film, a wciąż czuję ten sam dyskomfort kiedy o nim myślę, który czułam siedząc w kinowym fotelu. To był seans, który totalnie mnie przygniótł.  

Oglądamy radosne życie wypełnione śmiechem, zabawą nad jeziorem i suto zastawionymi stołami. To dom rodziny Hoss, dowódcy obozu w Auschwitz i królowej Auschwitz, jak w żartach mówi o sobie jego dumna żona. Tę idyllę od fabryki śmierci dzieli mur. Mur, nad którym świeciło to samo słońce i wiał ten sam wiatr. Mur jest tu symbolem, tak jak górujący nad nim komin. Komin, który jest zawsze gdzieś w oddali, gdy na pierwszym planie podziwiamy kwitnący ogród i bawiące się w nim dzieci.

Widz potrzebuje dużo czasu, by zorientować się co tak naprawdę ogląda i gdzie się znajduje. A kiedy to do niego dociera, ciężar staje się wręcz nie do uniesienia. My czujemy obecność zła przez ekran. Czy czuła ją rodzina Hossów? Nie sądzę.

Glazer pokazuje skalę odseparowania wysoko postawionych urzędników Rzeszy od ich realnych działań. Tak jak naziści stworzyli sobie cały korpo język opisujący w techniczny sposób ich działania, tak Glazer dzięki stylowi kręcenia filmu, stawia nas w pozycji obserwatorów. Przez to, że nic nam de facto nie pokazuje poza dymem z komina, karze nam myśleć. I siła tej manipulacji jest obezwładniająca.

A napięcie w tym filmie jest momentami wręcz nie do wytrzymania. Jak w horrorze spod szyldu Michaela Haneke. Ogromna w tym zasługa niesamowitych zdjęć Łukasza Żala i muzyki, które tworzą atmosferę klinicznego wręcz dystansu.

Glazer swoim filmem zobrazował pojęcie „banalności zła” Hanny Arendt. Czy człowiek może być  jednocześnie ludzki i pozbawiony ludzkich odruchów? Z jednej strony troszczyć się o bliskich, z drugiej metodycznie zabijać tysiące ludzi bez mrugnięcia okiem? Skupiając się na podobieństwach do oprawców, a nie do ofiar, sprawia, że efekt jest dla nas tak niewygodny.

Jest w „Strefie interesów” kilka pęknięć, kilka odchyleń od Matrixa. Matka głównej bohaterki skraca swoją wizytę, bo nie wytrzymuje dowodów na to co dzieje się za murem. Dzieci bawią się złotymi zębami, gospodyni domu w ubrania „zaopatruje” się w rzeczach po unicestwionych Żydach. W nocy do sypialni dobiegają dziwne wrzaski, za dnia słychać pociągi dowożące więcej ofiar. Jednak nikomu nie drgnie nawet powieka. Tu nie ma żadnej refleksji, żadnego zwątpienia. Wszystko jest niezwykle mechaniczne, o śmierci mówi się jak o technicznym procesie.

Jest trochę tak jakbyśmy oglądali dwa filmy: jeden składający się z obrazów na pierwszym planie, drugi ze wszystkiego co dzieje się w tle, a przede wszystkim z dobiegających stamtąd dźwięków. Pierwszy to film o rodzinie i karierze, a gdy zamkniemy oczy słyszymy przeraźliwy dramat dziejący się tuż za płotem. Ale to nie były dwa światy, to była jedna rzeczywistość. Tak samo, jak to nie jest film o historycznych wydarzeniach. To jest film o ludzkiej naturze. Ktoś powiedział, że jest to druga część „Białej wstążki” i rzeczywiście ja podczas seansu też miałam w głowie arcydzieło Hanekego. Zło nie rodzi się czeluściach piekła, ale w zwykłych ludziach korzystających w gronie rodziny ze słonecznego dnia. Zło rodzi się w ideologiach sączonych im codziennie do głów. 

Potężne kino.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *