„God loves Uganda” reż. Roger Ross Williams, USA 2013
W 2010 roku o Oscara w kategorii krótki film dokumentalny walczył nasz „Królik po berlińsku”. Wszyscy pamiętamy, że niestety przegrał, ale czy ktoś z Was pamięta z kim? Z Rogerem Rossem Williamsem i jego „Muzyką Prudence”, poruszającym dokumentem o niepełnosprawnej artystce z Zimbabwe, Prudence Mabhenie. W tym roku Williams ponownie ma szansę na Oscara, już za dokument pełnometrażowy pt. „Bóg kocha Ugandę”, który w tej chwili jest na liście 15 filmów z szansą na nominację do statuetki.
Williams znowu wybrał się z kamerą do Afryki, tym razem do Ugandy. I nie pojechał tam sam. Towarzyszy członkom Amerykańskiego ewangelickiego kościoła IHOP, którzy upodobali sobie „perłę Afryki” – bo tak nazywają Ugandę – jako ziemię obiecaną, na której można wprowadzić w życie boskie prawa.
Dokument niewątpliwie robi na widzach wstrząsające wrażenie. Uganda traktowana jest przez amerykańskich misjonarzy z typową dla ludzi zachodniego świata wyższością. Jesteśmy biali, przyjechaliśmy z wielkiego mocarstwa znaczy się wszystko wiemy lepiej więc mamy prawo narzucać Wam nasze zdanie i zwyczaje. A wy się cieszcie, że zostaliście wybrani. Idee kolonializmu wiecznie żywe…
Reżyser zdecydował się zbadać temat misjonarskiej działalności amerykańskich ewangelickich kościołów w Ugandzie gdy usłyszał o przygotowaniach antygejowskiej ustawy w tym państwie. Zakłada ona za akt homoseksualny 14 lat więzienia, a za „recydywę” karę śmierci! Ugandyjscy politycy bronią tego szokującego pomysłu na arenie międzynarodowej powołując się na … boskie prawa. Jasne jest jednak, że inspiracją do niej są nauki i cała anty homoseksualna propaganda głoszona przez misjonarzy z USA.
Williams ukazuje dwie strony tej historii: skorumpowany biedny afrykański kraj z jednym z najmłodszych na świecie społeczeństw, kontra fala opętanych amerykańskich misjonarzy, niosących nowinę. Taa… Wyobraźcie sobie taką absurdalną scenę: w maluteńkiej wiosce, na ziemi pod swoją chatką ze słomy, siedzi starsza, bezzębna kobieta. Podchodzi do niej młodziutka misjonarka (typ słodkiej Amerykanki) i mówi: przeleciałam samolotem cały ocean by powiedzieć Ci, że Bóg Cię kocha. Jestem chrześcijanką, wiem, że wielu misjonarzy robi w Afryce kawał dobrej roboty, ale w tej chwili miałam ochotę przyłożyć tej głupiej dziewusze w łeb. Kobiecina w życiu pewnie nie opuściła swojej wioski, a ta jej mówi, że przyleciała do niej samolotem! Co tam, że nie ma co włożyć ani na siebie, ani do garnka, na pewno zrobi jej się lepiej bo usłyszała z ust białej adeptki misjonarstwa dobrą nowinę. Białe dzieci z bogatych rodzin jeżdżą na obozy do Ugandy jak na wakacje, by przeżyć przygodę. Nie wiedzą o Afryce kompletnie nic i niczego się dowiedzieć nie chcą. Przyjeżdżają tam i klepią te swoje wyuczone formułki.
Dla mnie ciekawsze od ukazania szokujących działań amerykańskich misjonarzy w Ugandzie było samo poznanie tej dziwacznej odmiany kościoła, która w USA działa trochę jak na dzikim zachodzie. Kościoły te mają ogromne pieniądze, własne szkoły i gigantyczne centra modlitw działające 24/7. Bardzo konserwatywne poglądy połączone z alienacją i brakiem tolerancji tworzą chore społeczności ludzi przestających myśleć samodzielnie.
„Bóg kocha Ugandę” obejrzałam na tegorocznym festiwalu filmów o prawach człowieka Watch Docs, po filmie mieliśmy okazję porozmawiać z jego reżyserem i było to spotkanie równie ciekawe jak sam film. Roger Ross Williams zainteresował się tematem z dwóch powodów: sam pochodzi z rodziny silnie działającej w kościele i sam jest gejem. Jego film jest próbą zrozumienia po pierwsze działalności konserwatywnych odłamów kościoła w USA, po drugie przyczyn ich nienawiści wobec osób homoseksualnych. Williamsowi udało się wkupić w nieufną i zamkniętą społeczność misjonarzy dzięki swojemu pochodzeniu oraz dzięki … Oscarowi 🙂 Obiecał też swoim bohaterom, że całkowicie odda im głos i nie będzie ingerował w ich wypowiedzi ani manipulował tym co głoszą. I rzeczywiście nie musiał tego robić. Sami się pięknie podkładają. Najbardziej przeraża mnie ich fanatyzm połączony z nieodłącznym uśmiechem na twarzy…. To już wolę mój nudny kościół bez tych radosnych śpiewów i tańców.
„Bóg kocha Ugandę” należy do rodzaju dokumentów, które pod względem realizacji lubię najmniej: to raczej reportaż niż autorska wypowiedź. Broni się jednak tematem, który szokuje na wielu poziomach i naprawdę wywołuje mnóstwo pytań jeszcze na wiele dni po seansie.
Wywiad z reżyserem: TU
Świetny film dokumentalny, po którym pewne sprawy nabierają nowego znaczenia..