„Piosenki o miłości” oraz inne filmy o piosenkach i miłości

Piosenki_o_miłości

Czy jest lepszy sposób na wyznanie komuś swoich uczuć niż przez wyśpiewanie mu tego, przesłanie piosenki, która to wyraża, albo napisanie własnej? Miłość i muzyka to duet idealny. Miłość, muzyka i film to moje wymarzone trio. Przy okazji seansu „Piosenek o miłości” wróciłam pamięcią do filmów, które łączą opowiadanie o uczuciach z opowiadaniem o muzyce.

1. „Piosenki o miłości”

Debiut Tomasza Hamowskiego, to rodzaj filmu, w którym niewiele się dzieje, ale to co się dzieje pełne jest delikatności i autentyczności. Wszystko jest tu bardzo nieśpieszne i niedopowiedziane, bo to co nie pada z ust bohaterów, słychać w piosenkach.

Hamowski nie nakręcił nic oryginalnego, ale umiał zrobić film, który czaruje. Wszystko jest tu ładne: Warszawa kręcona głownie nocą, młodzi bohaterowie, piosenki. Mam ja na słuchawkach od dwóch tygodni non stop i nadal się nie nudzą. Kamera często łapie aktorów na bardzo wąskich kadrach i zbliżaniach, co pozwala szybko nawiązać z nimi więź. On początkujący muzyk z bogatego domu, ona kelnerka pisząca piosenki. Połączy ich muzyka, podzieli wszystko inne…

2. „Tumbledown”

To w zasadzie w dużej mierze jest film o żałobie. Ona jest ukrywającą się w małym miasteczku wdową po znanym muzyku, on dziennikarzem z dużej redakcji, który chce napisać biografie jej męża.

Mam słabość do amerykańskich filmów dziejących się na przedmieściach i do amerykańskiej folkowej muzyki. W „Tumbledown” wszystko bardzo zgrabnie współgra: urocze miasteczko, niekonwencjonalni bohaterowie, dobrze rozpisany konflikt. Do tego jest to tak zgrabnie wyreżyserowane i zagrane, że nawet dość przewidywalna sekwencja zdarzeń nie specjalnie tu przeszkadza.

W roli głosu zmarłego artysty wystąpił Damien Jurado – uznany folkowy amerykański piosenkarz. Jego piosenki brzmią tu przepięknie:

3. „Begin Again”

Jest słodko, jest przyjemnie i uroczo. Może się to wydać niewiarygodne, ale to działa. „Zacznijmy od nowa” jest dobrym filmem. Wcale niegłupim i wcale nie takim naiwnym. A najbardziej uwiarygodnia go Mark Ruffalo jako Dan, a właściwie Hank Moody muzycznego biznesu. Loser z zasadami, lekkoduch z niesamowitym instynktem. W nieśmiałej kompozytorce Grecie (Keira Knightley) dostrzegł coś czego nikt zobaczyć się nie spodziewał. Znalazł wielki skarb, który zdecydował się oszlifować jakby miało to być zadanie jego życia. Jasne, że ona była mu tak samo potrzebna jak on jej, tych dwoje stworzyło duet idealny. Zdrapuje więc przygniecioną paskudnym rozstaniem z chłopakiem-gwiazdorem Gretę z podłogi i wpompowując w nią nową nadzieję, stawia na nogi.

Nie patrz wstecz, cokolwiek się wydarzyło to przeszłość, świat stoi i czeka na Ciebie. To motto przydało się im obojgu. Przyda się i Wam.

O tym filmie więcej pisałam TUTAJ.

4. „Once”

Hit Sundance z 2007 roku. Film fenomen, który wciąż żyje na deskach teatrów jako musical. Mnie zawsze najbardziej urzekała historia jego twórców – i w życiu, i na ekranie, jest to prosta, ale rozczulająca historia dwóch bratnich dusz, które spotykają się w Dublinie. To taki film-teledysk, który oddaje hołd ulicznym muzykom, kompozytorom szczerych piosenek i miłości ponad wszelkie bariery.

5. „Dinner in America”

A ten prawdziwy powiew świeżości obejrzałam ostatnio na HBO Max. Kompletny odlot! Trochę taka współczesna i ugrzeczniona wersja „Buffalo 66”. Ona szara myszka z dobrego domu o złotym sercu, on szalony outsider, cwaniak i cham.

Ten film jest wulgarny, odrzucający, by za chwilę przeobrazić się we wprawiająca w dobry nastrój, ciepłą opowieść. To też niezła satyra na słynne ugrzecznione amerykańskie przedmieścia. Duet aktorów grających główne role naprawdę robi tu robotę – ich relacja zagrana została w tak szczery i autentyczny sposób, że nie sposób ich nie polubić.

I ta cudowna piosenka:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *