Melancholia

Lars von Tier ma rację: otwierająca film scena zderzenia dwóch planet, zrobiona przez polskich specjalistów od efektów specjalnych, autentycznie urzeka pięknem. Taki koniec świata aż chciałoby się przeżyć!

Mimo elementów science-fiction, „Melancholia” to poetycka opowieść o kondycji ludzkiej duszy, nie tylko w obliczu katastrofy. Poznajemy dwie siostry: młodszą, eteryczną blondynkę Justine i starszą, twardo stąpającą po ziemi, brunetkę Claire. Pierwsza część filmu poświęcona jest granej przez Kristen Dunst Justine. Trwa właśnie jej wesele urządzone w pięknej posiadłości siostry męża. Wszystko jest idealnie przygotowane, Justine jest szczęśliwa i zakochana. Szybko okazuje się jednak, że to tylko pozory. Panna młoda stara się ukryć to jak naprawdę się czuje, a czuje się fatalnie – jest w głębokiej depresji. Nie wiadomo skąd u niej taki nastrój, wydaje się bowiem, że ma wszystko: ciekawą pracę, wspaniałego ukochanego, bajkowy ślub. Justine jednak wypełnia nie do końca zidentyfikowany lęk. Z każdą sceną jej twarz się zmienia, zanika uśmiech, gasną oczy, wzrok staje się rozmyty. Justine nie potrafi już ukryć swojego prawdziwego samopoczucia, a jej bliscy nie mogą dalej udawać, że wszystko jest w porządku.

W drugiej części filmu akcja skupia się na Claire granej przez Charlotte Gainsbourg. Starsza siostra opiekuje się młodszą, która przez swoją chorobę nie potrafi już funkcjonować. Justine nie je, nie wychodzi z łóżka, nie myje się. Praktycznie nie ma z nią kontaktu. W tym samym czasie do Ziemi zbliża się Melancholia, czyli planeta, która ukryta przez lata za słońcem nie była znana naukowcom. Melancholia przybliża się do stojącej na jej drodze Ziemi co oznacza zbliżający się nieuchronnie koniec ludzkiego świata. Im bliższa jest planeta wędrowiec, tym lepiej Claire się czuje. A właściwie im bardziej nieunikniona okazuje się być katastrofa, tym kobieta robi się spokojniejsza. Wizja zagłady i końca działa na nią kojąco.

Akcja skupiona jest wokół dwóch sióstr, ale Larsowi należą się brawa za stworzenie im świetnego tła. Scena wesela jest prawdziwym majstersztykiem! Pakiet dziwacznych postaci i ich zachowań powoduje raz śmiech, raz totalne zdziwienie. Wśród weselnych gości osoby takie jak rodzice panny młodej czy jej szef to prawdziwe indywidua. Matka – grana przez legendę europejskiego kina Charlotte Rampling, to cyniczna przeciwniczka małżeństw, która wznosząc toast życzy młodym by „bawili się póki mogą”, ojciec jest wesołym bawidamkiem, niemającym czasu wysłuchać swojej córki. Szef zaś nawet na weselu chcę wyciągnąć z Claire nowe hasło reklamowe. Wśród takiego otoczenia nie trudno w sumie zwariować…

Lars von Tier przez wielu określany jest mianem kontrowersyjnego, eksperymentującego reżysera. A dla mnie Duńczyk jest jednym z nielicznych, którzy potrafią tak głęboko opisywać ludzi. Ludzi pokaleczonych, chorych i opętanych, ludzi z problemami. Lars zagląda tam, gdzie niewielu reżyserów odważa się wejść. W „Melancholii” zobrazował otchłań, w którą prowadzi depresja. Claire zdaje się mieć wszystko co jest potrzebne do szczęścia, a mimo to nie potrafi tego szczęścia odczuwać. Paradoksalnie uspokaja ją wizja ostatecznego końca. Podczas gdy jej siostra popada w panikę, Claire ze spokojem wita zagładę.

Jak zawsze u von Tiera także i w „Melancholii” roi się od symboli. Symboliczny jest most, którego bohaterki w kluczowych momentach nie mogę przekroczyć. W filmie pełno jest także odwołań do symbolicznych obrazów końca świata, które przegląda Claire. Symboliczne jest także to, że reżyser nakręcił film o depresji będąc sam w głębokim stadium tej choroby. To, że ciężki stan duszy udało mu się przekuć w twórczą działalność daje podobnym jak on nadzieję. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *