Drzewo życia

„Drzewo życia” – zwycięzca Cannes 2011, reż. Terrence Malick, USA

Nie mogę nie wspomnieć o tym filmie, a jednocześnie nie jest on łatwym materiałem do pisania o nim. „Drzewo życia” to rodzaj filmu, któremu albo widz się całkiem oddaje, albo który totalnie odrzuca. Na moim seansie ludzie wychodzili w trakcie projekcji, a Ci którzy zostali wybuchnęli śmiechem na napisach końcowych.

Nie sposób mówić w tym przypadku o dziele nie odwołując się do jego twórcy. Pierwszą moją myślą po obejrzeniu „Drzewa życia” było, że takiego filmu nie mógł zrobić młody człowiek. Terrence Malick ma prawie 70 lat i kilkanaście filmów na koncie. Jego rozważania nad historią świata wydają się swego rodzaju pojednaniem z nim, słynne „wiem, że nic nie wiem”. Malick przypomina Kieślowskiego, który twierdził, że film nie ma za zadanie znaleźć odpowiedź, ale postawić pytanie.

Reżyser powraca do tematów, które już w swej twórczości poruszał: rodzina i jej wpływ na nasze życie, przedmieścia Ameryki, dzieciństwo. Jak zawsze bardziej od samej historii liczą się u niego emocje, rzeczy mniej uchwytne. Główny bohater będąc już dorosłym człowiekiem nie potrafi uwolnić się od piętna rodziców. Wie, że jest dziwną hybrydą delikatnej i pełnej miłości matki oraz szorstkiego, autorytarnego ojca. Choć widzimy go w otoczeniu nowoczesnych scenerii i atrybutów, w nim wciąż siedzą obrazki z dzieciństwa.

„Drzewo życia” przywodzi na myśl „Odyseję kosmiczną 2001” Kubricka, Malick sięga także chociażby do wspomnianego już przeze mnie Kieślowskiego zapożyczając od niego „Lacrimosę” Zbigniewa Preisnera. Dużo symboli, dużo obrazów, dużo haseł. Każdy zrozumie i wyłapie z nich coś innego. Wielkie uznanie należy się za wizualną stronę filmu, takich zdjęć się w kinie niestety nie ogląda. 

Arcydzieło czy kicz? – to pytanie pada najczęściej po adresem filmu Malicka. Może ani jedno ani drugie? Nie przyjmuję tezy by przekreślać „Drzewo życia” tylko ze względu na patos, którym reżyser obficie się posługuje. Czy poruszanie spraw fundamentalnych takich jak sens życia, wiara, człowieczeństwo, miłość nie usprawiedliwia używania wielkich słów? Czy patos z założenie musi być nie do przyjęcia? Nie zgadzam się z takim zarzutem. Moim zdaniem Malick będąc banalnym jest jednocześnie filozofem i poetą kina. On używa środków zupełnie niefilmowych, takich jak obrazy i szeptane z offu monologi, by osiągnąć konkretne emocje i refleksje.

Dla mnie „Drzewo życia” było czymś świeżym, kinem idącym na przekór schematom. Myślę, że trzeba do tego filmu wracać wiele razy by zrozumieć zawarte w nim treści. Mnie osobiście Malick poruszył choć zostawił z mieszanymi uczuciami… 




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *