Zabawne letnie komedie

Komedia amerykańska przeżywa ostatnio prawdziwy renesans, twórcy tacy jak Judd Apatow (np. „Wpadka”) czy autorzy „Kac Vegas” z sukcesem odświeżyli ten gatunek. Okazuje się, że można zrobić film, który jest po prostu zabawny i mówi także jakąś prawdę o ludziach. Oto 3 filmy, które mnie ostatnio nieźle ubawiły nie wprowadzając przy okazji w poczucie zażenowania…

„Kocha lubi szanuje”


Ryan Gosling – to główny powód dla którego trzeba zobaczyć ten film. Aktor znany z ciężkich ról dramatycznych za namową swojego psychologa po raz pierwszy zagrał w czymś znacznie lżejszym, ujawniając publiczności wrodzony talent komediowy. Film nie mógł być porażką jeśli zaangażowali się w niego także Steve Carell, Julianne Moore, Marisa Tomei i Kevin Becon. Historia jest mało odkrywcza, a nawet zerżnięta wprost chociażby z „Hitcha”: Cal – zdradzony i porzucony przez żonę nudziarz trafia pod skrzydła prawdziwego znawcy kobiet i playboya – Jacoba. Znamy to. Ale reżyserzy (tak jest ich dwóch w „KLS”) idą utartymi ścieżkami w zupełnie świeży sposób. Trochę za dużo tu ironii, przerysowań i zbiegów okoliczności, ale za to zabawa jest na najwyższym poziomie. Para Carell – Gosling jest dobrana idealnie. Widać, że panowie nawzajem podwyższają sobie poprzeczkę. Mamrotane pod nosem barowe docinki Cala (Steve) czy bezczelne zachowania pewnego siebie Jacoba (Ryan) świetnie ze sobą współgrają. Są naturalni i naprawdę śmieszni. Drugi plan w postaci Julianne Moore, Emmy Stone i małych aktorów dzieci daje im świetne tło. Można zrobić film przyjemny, a przy okazji jednak widza zaskoczyć, rozbawić, ale nie zrobić z niego idioty. Da się J 

„O północy w Paryżu”
Dawno żaden film nie miał tak szerokiej promocji jak „O północy w Paryżu”.  Najbardziej kasowa komedia Allena od lat (tak się u nas reklamuje ten film) rzeczywiście i w Polsce rozbiła bank w pierwszy kinowy  weekend.  Polacy podobnie jak Amerykanami tłumnie poszli do kin. Czy jednak urzekło ich to samo?
Rozumiem sentyment Amerykanów zarówno do tego filmu jaki i samego Paryża. W końcu według nich to najbardziej romantyczne miasto świata, do którego w latach 20 ubiegłego wieku ciągnęli amerykańscy artyści. To tam zamieszkał jeden z najbardziej amerykańskich pisarzy Ernest Hamingway wraz Francisem S. Fitzgeraldem i T.S. Eliotem. Nie dziwię się więc, że rodacy ruszają w wyprawę śladami swoich wieszczów by przekonać się co ich tak urzekło, że jakoby pod prąd fali emigracji z Europy właśnie tam osiedli.  Na tym sentymencie Allen oparł fabułę filmu.
Gil – główny bohater „O północy w Paryżu” też jest amerykańskim pisarzem i również w Paryżu szuka inspiracji wzdychając do wspomnianych lat 20. Allen obsadził w głównej roli Ovena Wilsona, który w zabawny sposób przypomina grą aktorską samego reżysera. Gil w niewyjaśniony sposób przenosi się w czasie i  poznaje swoich literackich bohaterów. Z resztą nie tylko literackich. Wpada w sam środek towarzyskiego życia ówczesnej paryskiej bohemy dzięki czemu widzowie mają niezłą zabawę zgadując kogo jeszcze tam spotka. Lekkość z jaką Allen wplątuje ich wszystkich w swoją historię jest największym atutem „O północy w Paryżu”. Kto lubi humor Allena na pewno po raz kolejny uśmieje się jego trafnych spostrzeżeń i kąśliwych uwag. Film zaliczam do udanych, ale moim zdaniem Allen nie wszedł tu na swoje wyżyny – tego proszę nie oczekiwać.  
„Szefowie wrogowie”


Już z serii Kac Vegas wiadomo, że jak się zbierze trzech kumpli wynikają z tego same głupie pomysły. Zwłaszcza jeśli kolesie są nieudacznikami… Nick, Dale i Kurt chcą zabić znienawidzonych przez siebie szefów, ale z tego jak się za to zabiorą wyniknie katastrofa. Scenariusz nie jest najmocniejszą stroną tej komedii, historia jest przewidywalna i w paru miejscach nie trzyma się kupy. To czym jednak bronią się „Szefowie wrogowie” jest świetne aktorstwo, zwłaszcza postaci drugoplanowych. Ja osobiście obejrzałam ten film z jednego oczywistego powodu: Kevin Spacey. Ten Pan wart jest wydania kasy na film, nawet jeśli pojawia się w zaledwie kilku scenach. Spacey perfekcyjnie zagrał najbardziej zwyrodniałego szefa na świecie, jest podły, chamski i kompletnie pozbawiony głębszych uczuć. Sceny, w których upokarza swojego podwładnego, są najlepszymi momentami w filmie. Reszta psychopatycznych przełożonych to też niezłe ziółka. Collin Farell powinien częściej grać w komediach, tu jako obleśny kokainowiec uwielbiający kung-fu sprawdza się wyśmienicie. Również Jen Aniston zagrała ze swoim wizerunkiem uroczej bohaterki komedii romantycznych. Wykreowana przez nią postać wulgarnej nimfomanki wywołuje śmiech i irytację jednocześnie. Zabawnie wypadł też Jamie Foxx jako płatny zabójca hochsztapler, parodiując role ciemnych twardzieli z podejrzanych barów. Trójka głównych bohaterów z takim drugim planem mogła wypaść jedynie poprawnie. Nie są tak zabawni jak trójka w „Kac Vegas” więc gwiazdorskie tło skradło im film.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *