Mój WFF 2011

Na  tegorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym obejrzałam 11 filmów co jest jak na razie moim rekordem! Wybór projekcji jest wypadkową wielu czynników, a często czystą loterią. Zdarzyły mi się filmy, które mnie poruszyły, zachwyciły, zaskoczyły i zmieniły, ale także, takie które zupełnie odrzuciłam, zasnęłam na nich oraz zapomniałam jeszcze zanim wyszłam z kina. Moim zdaniem WFF wciąż ma problemy z selekcją, zapraszając czasem filmy bardzo odbiegające standardem od pozostałych produkcji: słabe technicznie, na wpół amatorskie i zupełnie o niczym. Nie wydaje mi się, że impreza szczycąca się rangą jednego z 14 najważniejszych festiwali filmowych na świecie jest miejscem na tego typu eksperymenty. Z drugiej strony na WFF zdarzają się czasem niespodziewane perełki i festiwal słynie z dobrej ręki do wyławiana interesujących debiutantów, których karierę potem wspiera.

Mój prywatny ranking:

Najfajniejsza gwiazda Festiwalu: zdecydowanie Bill Nighy, gwiaza filmu „Ósma strona”. Aktor był na każdym z trzech pokazów swojego filmu i po każdym z nich rozmawiał z fanami, rozdawał autografy i udzielał wywiadów do ostatniego chętnego. Był przy tym bardzo ciepły, zabawny i bezpretensjonalny. Brawo!

Miłe zaskoczenie: polskie gwiazdy na festiwalowych projekcjach: na szwedzkiej „Bestii” obecna była Magdalena Cielecka, na amerykańskim „Martha Marcy May Marlene” i irańskim „To nie jest film” Danuta Stenka, a na polskiej „Róży” Agata Buzek. Miło wiedzieć, że aktorzy szukają inspiracji.

Najważniejsze dla mnie festiwalowe filmy: „Róża” (Nagroda Jury i Nagroda Publiczności) – za wstrząs i wyżyny emocji oraz „To nie jest film” – również za wstrząs, ale w tym wypadku zupełnie realny, dziejący się tu i teraz.

Najzabawniejszy film: „POM Wonderful prezentuje: Najlepiej sprzedany film” za odwagę i prawdę podaną w lekkim stylu.

Największa pomyłka: „Matki” – zupełnie nieudane połączenie fabuły i dokumentu.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *