1. „This is not a film”
Dokument, który jest jednocześnie dość nudny i bardzo wstrząsający.
JAFAR PANAHI – uznany w świecie filmowym irański reżyser, laureat m.in. Złotego Lwa i Złotego Lamparta, w 2010 roku został aresztowany przez irańskie władze. Zatrzymano go wraz z żoną i córką, które na szczęście po kilku dniach wypuszczono. Reżysera nie. Informacja o jego aresztowaniu szybko obiegła świat. Na wszystkich festiwalach zostawiano dla niego puste krzesło, zapraszano do jury, robiono retrospekcje jego filmów. Gdy francuska aktorka Juliette Binoche dowiedziała się podczas swojej konferencji prasowej o sytuacji Panahiego wybuchła płaczem. W tym czasie artysta rozpoczął w więzieniu strajk głodowy. W końcu zapadł wyrok: 6 lat więzienia, 20 lat zakazu reżyserowania, pisania scenariuszy, udzielania wywiadów i opuszczania kraju. Panahi złożył apelacje do wyroku i na czas do rozprawy odbywał areszt domowy. „This is not a film” jest zapisem tego okresu oczekiwania.
Ciężko jest mi cokolwiek napisać, bowiem każde użycie słowa „film”, „reżyseria” czy „scenariusz” w kontekście nazwiska reżysera może być potraktowane jako dowód przeciwko niemu. Panahi podpadł irańskiemu reżimowi bo ośmielił się skrytykować prezydenta i to jeszcze będąc za granicą, bo publicznie poparł zieloną rewolucję, ale przede wszystkim bo kręcił „wywrotowe” filmy, głównie o sytuacji kobiet w Iranie.
Okazja obejrzenia „This is not a film” możliwa była dzięki ofiarności przyjaciół Panahiego, którzy z Iranu przemycili pendrive z filmem na festiwal w Cannes. Dzięki nim możemy oglądać ten specyficzny dziennik i akt oporu w jednym. Jesteśmy świadkami dwóch dni z życia reżysera, towarzyszymy mu w jego mieszkaniu pełniącym rolę aresztu domowego. Można powiedzieć, że nic się nie dzieje: reżyser je śniadanie, dzwoni do przyjaciół, ogląda telewizję. Dopiero gdy jasny staje się kontekst całej sytuacji prozaiczne z pozoru czynności zaczynają mieć zupełnie inne znaczenie. W rozmowie przez telefon z adwokatką słyszymy zdanie: „Nie mam jak Pana bronić bowiem wyrok, który został na Pana wydany jest zupełnie sprzeczny z irańskim prawem i w 100% polityczny”. Gdy reżyser chce poszukać jakiś informacji w Internecie, okazuje się, że wszystkie strony są zablokowane. Kiedy znajomy zostawia na stole kamerę a on w przypływie emocji bierze ją do ręki, młody sąsiad ze strachem ostrzega: „Niech Pan uważa, jeszcze ktoś Pana zobaczy!”.
Jest też najbardziej chyba poruszająca scena, świadcząca o niemożności zabicia artysty w artyście. Panahi nie może pisać scenariuszy ani kręcić filmów ale może przecież o nich opowiadać. I to właśnie robi, z niewiarygodną pasją opowiada nam film, którego nie nakręci. Mówi, która scena jest jego ulubioną, z wielką precyzją wyjaśnia jak będzie kadrowana, co się w niej dzieje, jak czują się bohaterowie. Wystarczy użyć swojej wyobraźni i można ten film zobaczyć.
Smutny jest finał tej historii. Po projekcji wróciłam do domu bardzo roztrzęsiona i chciałam jak najwięcej dowiedzieć się o obecnej sytuacji reżysera. Znalazłam między innymi film na Youtubie, w którym o jego uwolnienie upomina się sam Barack Obama. Czytałam wywiad z innym bardzo znanym irańskim reżyserem – Asgharem Farhadim („Rozstanie”), który wyrażał się dość optymistycznie o szansach na znaczne skrócenie wyroku swojego kolegi. Niestety rząd irański znowu nas zaskoczył: dokładnie następnego dnia w mediach ukazała się informacja:
Sąd w Teheranie postanowił, że Jafar Panahi nie opuści więzienia. Apelacja obrońców reżysera w sprawie wyroku z poprzedniego roku została odrzucona.
Sąd w Teheranie postanowił, że Jafar Panahi nie opuści więzienia. Apelacja obrońców reżysera w sprawie wyroku z poprzedniego roku została odrzucona.
Szczerze brak mi słów. Nie mogę uwierzyć, że w XXI wieku zamyka się ludzi w więzieniach za kręcenie filmów. I to rzeczywiście niestety nie jest film…
2. „POM Wonderful prezentuje: Najlepiej sprzedany film.”
Pamiętacie „Super Size Me”? Michael Moore rozrywkowego dokumentu, szalony reżyser Morgan Spurlock powrócił i to w świetnej formie.
Niewielu reżyserów wpadłoby na pomysł żeby nakręcić film o tzw. product placement czyli zdradzić mechanizmy funkcjonowania tego zjawiska i jednocześnie za pomocą product placement go sfinansować. A wszystko na oczach widzów!
Spurlock podjął się więc zadania dość karkołomnego. Zabiera nas na wszystkie spotkania biznesowe kiedy próbuje sprzedać swój film, prowadzi przy nas rozmowy telefoniczne z potencjalnymi partnerami projektu, obserwujemy jego porażki i sukcesy. Przy okazji obnaża sprzedajność sztuki filmowej: za kasę, sponsoring, reklamę twórcy gotowi są zmienić dialog, scenę, a nawet scenariusz.
Problem okazuje się być jeszcze głębszym gdy głos w tej sprawie zabierają naukowcy. Okazuje się, że my – niewinni widzowie, poddawani jesteśmy nieustającej manipulacji, przed którą nie mamy możliwości się bronić bo nie umiemy jeszcze kontrolować swojego mózgu.
„POM…” świetnie się ogląda. Największa w tym zasługa samego reżysera, który jednocześnie non stop jest na ekranie. Dzięki swojej osobowości szczerego gościa, wszyscy od początku mu kibicują. Jest pozytywnym bohaterem pełnym ironii, również wobec siebie.
Ale im dłużej film trwa tym sprawa bardziej się komplikuje. Jak sprzedać film nie sprzedając siebie? Jak zdobyć pieniądze, ale się nie zaprzedać? Jak pozostać wiernym początkowej idei? na samym końcu pojawia się pytanie: co właściwie Spurlock chciał przekazać? I tu rzeczywiście „POM…” trochę kuleje, przesłanie się rozmywa, staje się niejasne. Mamy przymknąć oczy na poddawanie nas nieustającej manipulacji czy stawać do walki z nią? Reżyser pogubił się w tym dylematach tak samo jak my…
3. „Męska historia” (A Man’s Story)
Film o zupełnie wyjątkowym projektancie mody: heteroseksualnym czarnoskórym synu emigrantów, który zrewolucjonizował myślenie o męskiej modzie. 12 lat z życia Ozwalda Boatenga, podczas których przeżywał upadki i wzloty zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym.
„Męska historia” wprowadza widza w świat mody, nie tylko męskiej. Pokazy, sesje, kampanie, magazyny, gwiazdy: wszystko tu jest. Jest to jednak typ ładnego i kolorowego filmu, z którego tak naprawdę nic nie wynika. Nie dowiadujemy się jaki jest naprawdę główny bohater bo on sam na to nie pozwala. Dokument jest bardzo subiektywny i stronniczy. Boateng ukazany został jako człowiek bardzo twórczy, ambitny i pełen energii co budzi duże uznanie. Brakowało mi jednak jakiegoś spojrzenia z zewnątrz na tę postać, większej szczerości przed kamerą. Tymczasem mamy tylko kreację.
Najciekawsza jest w tym wszystkim chyba forma filmu: zlepek różnych technologii, które są miarą rozwoju techniki: od kamer VHS, poprzez filmiki kręcone telefonem aż do cyfrowej jakości. Strona wizualna rzeczywiście bardzo dobrze odzwierciedla charakter samego bohatera jak i jego pracy.
„Męska historia” to na pewno interesująca pozycja dla miłośników mody, ale jednocześnie podobnie jak moda pusta w środku.