Druga Ziemia

Druga Ziemia („Another Earth”) reż. Mike Cahill, USA 2010.

Jednym z największych marzeń człowieka jest zobaczyć z kosmosu swoją własną planetę. Ci nieliczni, którym to się udało mówią, że Ziemia jest najpiękniejszym widokiem w całej galaktyce. Ja sama wielokrotnie zastanawiałam się, jakie to musi być wyjątkowe uczucie zobaczyć nas z takiego dystansu… W takich chwilach przypominam sobie czemu pokochałam kino: coś czego nigdy nie zobaczę naprawdę, mogę ujrzeć w sali kinowej. To jest właśnie ta magia.   

„Druga Ziemia” jest kolejnym po „Melancholii” (pisałam TU), filmem z nurtu nowego science fiction, które bardziej niż na naukowej fikcji, skupia się na przeżyciach jak najbardziej prawdziwych i zwykłych ludzi. U Larsa von Triera obserwowaliśmy zbliżającą się nieuchronnie do Ziemi nową planetę, oczekując końca świata. Końca, który okazał się być naprawdę pięknym wydarzeniem. W „Drugiej Ziemi” naukowcy również odkrywają nowe ciało w kosmosie – kopię naszej Ziemi. Okazuje się, że w kosmosie istnieje zupełnie identyczna planeta, nasze lustrzane odbicie. Fascynujące prawda?

A jednak jedynym efektem specjalnym w tym filmie jest migocząca na niebie tytułowa druga Ziemia. I to koniec, żadnych bajerów, fajerwerków, nic. Niesamowite odkrycie jest jedynie pretekstem do nawiązania fabuły, haczykiem do stworzenia zupełnie innej historii.

Młoda dziewczyna marzy by zostać naukowcem badającym kosmos. Świętuje z przyjaciółmi dostanie się do college’u. Wypija trochę za dużo alkoholu, wraca sama samochodem, włącza radio, przez które szalony didżej informuje właśnie o odkryciu naukowców. Kobieta wychyla się przez okno by dostrzec na niebie nową planetę, przestaje patrzeć na drogę i powoduje wypadek. Ginie w nim matka i dziecko, ojciec rodziny zapada w śpiączkę.

Przenosimy się 4 później gdy bohaterka opuszcza więzienie. Nie ma w niej nic z młodzieńczych marzeń, radości, beztroski. Jest bardzo zamknięta, a na twarzy ma wypisane ogromne poczucie winy. Wyrzuty sumienia są w niej tak silne, że nie potrafi dać sobie szansy na nowe życie. Zatrudnia się w szkole jako sprzątaczka bo nie chce pracować z ludźmi, żyje jak odludek. Podczas jednego z samotnych wieczorów słyszy w radio informację o konkursie na esej, w którym główną nagrodą jest wycieczka na drugą Ziemię (ha! To jest dopiero science – fiction :)). I wtedy rodzi się nadzieja na odmianę swojego losu, dosłownie i w przenośni.

Dziewczyna szukając informacji na temat ofiar wypadku dowiaduje się, że mężczyzna, który przeżył, był znanym kompozytorem i mieszka całkiem niedaleko niej. Pewnego dnia puka do jego drzwi, chce z nim porozmawiać, ale tchórzy w ostatniej chwili i podaje się za firmę sprzątającą. Od tego spotkania będzie przychodzić codziennie pod pretekstem sprzątania, a tak naprawdę by … No właśnie, po co? By odkupić swoje winy, by poczuć się lepiej? A może wręcz przeciwnie, by się jeszcze bardziej ukarać widząc jak ciężkie jest teraz jego życie. Dom jest zaniedbany, mężczyzna mieszka sam, wciąż ma poważne problemy ze zdrowiem.

Tych dwoje w naturalny sposób zaczyna się do siebie zbliżać choć mamy tu klasyczny przykład sytuacji gdy jedna strona zupełnie nie domyśla się intencji drugiej. Układ od początku jest więc nierówny i właściwie zmierza ku kolejnej katastrofie.  

O czym tak naprawdę opowiada „Druga Ziemia”? O winie, karze i odkupieniu. Jest też serią ciągłych pytań „co by było gdyby”? Gdyby nie odkryto drugiej planety, gdyby nie podano tej informacji w radio, gdyby dziewczyna nie spojrzała w tej sekundzie w niebo. Gdyby zabrakło, któregoś z tych czynników nie wydarzyłby się kolejny. Nie byłoby wypadku. Ale czy rzeczywiście? Czy wydarzenia są sumą poprzednich zdarzeń, czy z góry wszystko jest już ustalone? Ostatnia scena jeszcze bardziej pogłębia te dylematy.  

Minął prawie miesiąc od kiedy obejrzałam „Drugą Ziemię” (podczas 27 Warszawskiego Festiwalu Filmowego), a jest to film, do którego wciąż wracam myślami. Jestem bardzo za tego typu filmami science – fiction, zwracającymi się właściwie do korzeni gatunku. Przypomnijcie sobie chociażby klasyczne pozycje Stanisława Lema, gdzie pod pozorem naukowych wymysłów kryły się tak naprawdę opowieści o ludziach. Reżyser „Drugiej Ziemi” także skupia się na tym co dzieje się tu i teraz, nawet mimo tego abstrakcyjnego widoku towarzyszącemu nam przez cały seans, czyli bliźniaczej Ziemi na horyzoncie.

Film zdobył Nagrodę Specjalną Jury na festiwalu w Sundance co mnie wcale nie dziwi, bo jest pozycją typowo festiwalową: niezależną, niskobudżetową, z ciekawą historią, dobrym aktorstwem i zręczną realizacją. Interesująca jest geneza powstania „Drugiej Ziemi”, za którą kryje się Brit Marling – główna aktorka oraz autorka scenariusza. Ta młoda kobieta zanim wkroczyła do przemysłu filmowego, pracowała w Banku Goldman Sachs (!), który na szczęście porzuciła by poświęcić się karierze artystycznej. Kiedy okazało się, że proponuje się jej jedynie role ładnych blondynek w horrorach, zrozumiała, że żeby móc zagrać coś ambitnego musi sobie sama napisać scenariusz. Jak widać całkiem nieźle jej to wyszło.

Gdy w świadomości ludzi pojawia się druga Ziemia, pojawiają się pytania jakie jest na niej życie. I wtedy mamy tę niesamowitą scenę nawiązania kontaktu między planetami. Pani naukowiec udaje się porozmawiać z naukowcem z drugiej Ziemi. Okazuje się, że rozmawia z drugą sobą. Jak myślicie co to znaczy? 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *