„Pokłosie” reż. Władysław Pasikowski, Polska 2012
„Pokłosie” było niespodzianką ostatniego festiwalu w Gdyni: długo oczekiwany (11 lat!) kinowy powrót Władysława Pasikowskiego został włączony do konkursu już w trakcie jego trwania. Wbrew oczekiwaniom nie namieszał jednak za bardzo, zgarniając jedynie Nagrodę Specjalną i nagrody od dziennikarzy. Wygrało „W ciemności” Agnieszki Holland co jest o tyle ciekawe, że obie historie są różnymi stronami tego samego medalu. Holland opowiedziała losy Polaka, który ratował Żydów, Pasikowski odważył się nakręcić film luźno inspirowany wydarzeniami w Jedwabnem.
Franek Kalina (w tej roli Ireneusz Czop) po 20 latach spędzonych w USA przylatuje do Polski. Nie z sentymentu, ale z troski o młodszego brata Józka, którego wraz z dziećmi opuściła żona. A może raczej z troski o siebie, bo bratowa uciekła od męża aż za ocean i zwaliła się Frankowi na głowę. Powrót do rodzinnej miejscowości od początku nie wydaje się być zbyt przyjemny. Ktoś kradnie mu torbę, ludzie choć go rozpoznają nie darzą sympatią, a brat nie chce z nim rozmawiać. Wypomina Frankowi, że zostawił gospodarstwo oraz rodzinę i nie wrócił nawet na pogrzeby rodziców. Franka bardziej niż te oskarżenia niepokoi stosunek jaki ma do brata reszta wsi. Ktoś wrzuca mu kamień do domu, ktoś go bije w barze, ktoś inny wyzywa na ulicy. Ponieważ z Józka ciężko coś wyciągnąć, Franek na własną rękę stara się dowiedzieć co sprawiło, że sąsiedzi się od niego odwrócili i zaczęli wrogo traktować. Z każdym kolejnym dniem, poznając miejscowe waśnie i tajemnice, odkrywa również prawdę o swojej rodzinie.
Pasikowski zastosował ciekawy zabieg: do kontrowersyjnego tematu wybrał film gatunkowy. Niektórzy mówią, że to western, dla mnie raczej thriller. Udało mu się zbudować rosnące napięcie i wciągającą historię. Uczestniczymy w rozwiązywaniu zagadki, która staje się co raz trudniejsza do przyswojenia. Atmosfera gęstnieje a fabuła rzeczywiście intryguje. Zmienia się też układ między braćmi: z początku są sobie obcy i nieufni, potem łączą siły, by na koniec znów się poróżnić.
Nie lubię dawać niekonkretnych ocen, ale w tym wypadku nie mogę inaczej. O ile doceniam, że reżyser naprawdę dobrze poradził sobie z kinem gatunkowych, o tyle nie jestem do końca przekonana, że ta droga okazała się być słuszną. Podczas seansu miałam nieodparte odczucie, że była to dla niego forma ucieczki od trudnego tematu. W polskim kinie bardzo często brakuje mi bezkompromisowości i konsekwencji. Wydaje mi się, że reżyser bał się po prostu pójść na całość.
Pasikowskiemu najbardziej chciałabym pogratulować castingu. Decyzja by w roli prostego rolnika Józka obsadzić Macieja Stuhra okazała się ryzykowna tylko na papierze. Coś co w naszej rodzimej kinematografii zdarza się niezbyt często czyli obsada wbrew warunkom, oczekiwaniom, przyzwyczajeniom, świetnie się sprawdziło. Stuhr wszedł w wiejskie buty i po prostu stał się Józkiem. Przygarbiony, zaciągający, we flanelowej koszuli jest więcej niż wiarygodny. Bije z niego buta, ale i szlachetna prostolinijność typowa dla ludzi wsi. Oprócz dwójki głównych postaci – braci Kalina, ważnym punktem całej historii jest bohater zbiorowy – mieszkańcy niewielkiej i nienazwanej miejscowości, w której dzieje się akcja. Wprawdzie zostali oni dość stereotypowo zdemonizowani, ale stanowią barwne, rzęsiste tło. Zawsze też miło jest zobaczyć na ekranie Jerzego Radziwiłowicza, a może nawet bardziej usłyszeć jego niesamowity głos.
Śledząc tę kronikę dochodzenia do bolesnej prawdy niemal naturalnie spodziewamy się i oczekujemy retrospekcji, „Pokłosie” jest bowiem typową historią w historii. Na szczęście reżyser nam tego oszczędza. Zamiast przebitek scen z przeszłości otrzymujemy dwie nie mniej wstrząsające opowieści. Danuta Szaflarska jako miejscowa „dziwaczka” wzrusza swymi wspomnieniami gdy tymczasem jeden z oprawców bardzo obrazowo przedstawia jak dokonano zbrodni, nie szczędząc okrutnych szczegółów. Są to mocne, bardzo poruszające sceny. Pasikowski to reżyser dojrzały, znający moc słów, które wywierają nie mniejsze wrażenie niż mogłyby to zrobić obrazy.
„Pokłosie” jest filmem dobrym technicznie, widać, że pracowali przy nim sami najlepsi. Zdjęcia Edelmana, scenografia Starskiego i ciekawa muzyka tworzą spójne dzieło. Daję „Pokłosiu” mocne 7/10 bo reżyser nie uniknął paru błędów. Dwie końcowe sceny za bardzo kłują w oczy. [SPOILER] Pierwsza – gdy umiera proboszcz, jest zbyt patetyczna, a według mnie również zupełnie zbędna. Druga – finałowego ukrzyżowania, kompletnie przeszarżowana co nijak się ma do artystycznej dojrzałości i powściągliwości, o której przed chwilą wspomniałam… Niemniej jest to film ważny i potrzebny, ciekawa jestem jak go przyjmą widzowie.
Najbliższa okazja by obejrzeć „Pokłosie” będzie w dniach 12 -21 października podczas 28 Warszawskiego Festiwalu Filmowego, który już dziś Wam polecam!
No i właśnie tak się zastanawiam już od kilku dni. Łapać go w swój osobisty repertuar na WFF czy nie łapać? Po przeczytaniu recki, nadal pozostaję w swym rozgardiaszu zupełnie bezradny, ale mniej niż przed jej przeczytaniem. Czyli progres 😉
łapać, łapać 😉
Scena z butelkami spadającymi, nie wiadomo jak i skąd, na głowę też interesująca;)