„Drogówka” reż. Wojtek Smarzowski, Polska 2013
Nie miałam w planach pisać o nowym filmie Smarzowskiego bo prawda jest taka, że nawet nie miałam kiedy go obejrzeć, ale zostałam wywołana przez jednego z czytelników więc podzielę się kilkoma refleksjami.
Nie chciałam pisać o „Drogówce” bo nie czuję, że jest to temu filmowi potrzebne. Gdy obejrzałam „Różę” wiedziałam, że muszę się swoimi przeżyciami podzielić, że muszę nieść wieść (górnolotnie, ale dokładnie tak) jak wyjątkowy jest to film. O „Drogówce” piszą wszyscy, a ja nie lubię pisać o filmach, o których każdy ma coś do powiedzenia. Bo raczej nie mam do dodania niczego co nie zostałoby już gdzieś powiedziane.
Smarzowski z „Drogówką” dociera do nowych rejonów jeśli chodzi o widownie. I szczerze mówiąc nie do końca jestem przekonana czy akurat do tych, do których rzeczywiście by chciał dotrzeć. Być może w przypadku najnowszego filmu jest to kwestia tematu, który przyciąga specyficzną publikę: kto by nie chciał obejrzeć filmu o psach? Działania marketingowe szły z resztą dokładnie w tym kierunku, już zmiana tytułu z „7 dni”, który był moim zdaniem o wiele lepszy, na „Drogówkę” wydaje się być zagraniem obliczonym na zwiększenie widowni. Co oczywiście nie jest zarzutem.
Przypomina to trochę sytuację z „Django” Tarantino. Reżysera przez lata niszowego, który stał się ulubieńcem mainstreamu. W jednym z wywiadów powiedział: „Django” może być moim największym hitem. Przekonałam się o tym gdy poszłam w końcu z dużym opóźnieniem na jego film, tak jak chodzę zawsze: do studyjnego kina, w tygodniu. Największa sala była pełna co jak się domyślacie nie zdarzyło mi się tam od lat. Smarzowski również stał się reżyserem, na którego się chodzi. Z jednej strony dobrze – bo to bez wątpienia bardzo dobry reżyser, z drugiej zaczyna być trochę świętą krową polskiej kinematografii. Dla mnie jest on tą jaskółką co wiosny nie czyni lub wyjątkiem od reguły, dla innych staje się nieomylnym mistrzem. Rodzi się kult reżysera, o którym nie można powiedzieć złego słowa co robi się niebezpieczne przede wszystkim dla jego twórczości.
Już przy „Róży” pojawiały się głosy, że reżyser epatuje przemocą i okrucieństwem, które mnie być może nie przekonywały, ale jak najbardziej je rozumiałam. W „Drogówce” już sama przyznaje, że Smarzowski niepotrzebnie jest czasem zbyt dosłowny i idzie o krok za daleko. Wiemy, że Petrycki jest erotomanem i nie potrzebna nam kolejna scena seksu byśmy w to uwierzyli; po kilku filmach, które Król odtwarza na komórce wiemy już, że chodzi o korupcję, nie musimy oglądać kolejnych bo to po pierwsze już niczego nie wnosi, po drugie najzwyczajniej nudzi, itp. Smarzowski zdaje się też puszczać oko do publiczności wykorzystując utarte schematy czy żarty suchary. Tak myślę, że to taki zamierzony pastisz, choć u mnie sala się śmiała gdy ja kiwałam z politowaniem głową więc nie jestem przekonana czy pożądany efekt został rzeczywiście osiągnięty…
Jednak na koniec seansu to wszystko przestaje mieć znaczenie bo wychodząc z kina miałam poczucie, że obejrzałam naprawdę dobry film. Nie mój ulubiony Smarzowskiego (tak jak „Django” nie przebiło u mnie „Bękartów”), ale pod każdym względem dobry. Smarzowski posiadł umiejętność, której polskim reżyserom brakuje: umie opowiadać i prowadzić historie. Pamięta o ekspozycji bohaterów, o twistach w fabule, o dawaniu wskazówek, ale nie psuciu zabawy w dochodzeniu do finału. Bo u niego dialogi brzmią naturalnie a pod kryminalną fabułą kryje się drugie i kolejne dno. Ale przede wszystkim bo umie tworzyć bohaterów. Choć w „Drogówce” jest ich wielu, każdy ma coś, o czym jeszcze nie wspominałam w recenzji polskiego filmu: rys psychologiczny. Jest żywy, ma jakieś motywacje, charakter. Pisząc ostatnio o Michale z „Nieulotnych” Borcucha scharakteryzowałam go stwierdzeniem, że ma blond włosy i jeździ na motorze. Było mi wstyd za to banalne zdanie, ale ja autentycznie nie potrafiłam nic więcej o tej postaci powiedzieć. W „Drogówce” o każdym bohaterze można napisać elaborat. Prawdziwy bohater to ktoś kogo na ekranie poznajemy w danym momencie jego życia, ale postać jest tak zbudowana, że bez problemu możemy sobie wyobrazić jak jego życie wyglądało zanim go poznaliśmy lub co będzie się z nim działo później. Wierzymy po prostu, że on istnieje. Tacy są policjanci Smarzowskiego: żyją na ekranie. Szkoda tylko, że jedyna kobieta policjant jest postacią najsłabiej nakreśloną i dość szybko przestającą mieć dla fabuły jakiekolwiek znaczenie. Druga sprawa to jak sprawnie reżyser zagrał obsadowo: główne twarze grają role drugoplanowe, a głównych bohaterów prowadzą aktorzy jak dotąd z tła. Obsada na przekór przyzwyczajeniom jeszcze lepiej kreuje te postaci i to właśnie one mnie ostatecznie (a nawet „de facto” :)) do „Drogówki” przekonały.
Jest jeszcze jeden bohater tego filmu: Warszawa. Wyjątkowo dużo scen dzieje się plenerze co pozwala pokazać miasto w sposób niesztampowy i świeży, choć oczywiście brzydki. No i jest świetna scena pościgu po dachach (nie tak fenomenalna może jak ta z „Skyfall” czy „Taken 2”, które miały miejsce w Stambule), która robi wrażenie.
Chciałabym wrócić jeszcze do promocji filmu – tematu który mnie często frapuje w przypadku polskich zwyczajów w tej sferze. Przypomniałam sobie po seansie trailer „Drogówki”. Przecież każdy widz mniej więcej w połowie seansu wie już, że ogląda film nie o policji wcale (dlatego ten tytuł mi nie pasuje), zmiana toru, w który idzie akcja jest zaskoczeniem, którego absolutnie nie wynieśliśmy z zapowiedzi. W porównaniu ze zmorą ostatnich czasów czyli trailerów, które opowiadają w zasadzie cały film (jak np. „Miłości” Fabickiego) wystarczy życzyć sobie by więcej dystrybutorów dbało o tak mądrze zmontowane zapowiedzi.
Cholipka znowu się z Tobą zgadzam. Lepiej bym tego nie ujęła. To też nie jest mój ulubiony film Smarzowskiego (wiadomo Róża!) i także podczas seansu byłam na granicy czy mi ta akurat estetyka leży czy może już nie. Miałam te same odczucia czy to aby nie przesada, ja już wiem kto jest kto i kto zacz, nie trzeba mi tego tak naświetlać. Myślę, że to był świadomy zabieg żeby jeszcze bardziej przejaskrawić. Jednak z kina wychodziłam z myślą: o tak! obejrzałam dobry film. Na moim seansie było także pełne kino po brzegi i ludzie różnego bardzo asortymentu. Duża ich część nie wiedziała kto to jest Smarzowski. Nie ma to znaczenia, choć przez to trochę nie czułam już tej wyjątkowości (nie wiem jak to nazwać) bycia widzem filmu Smarzowskiego. Bardzo mi się podobają i przekonują spostrzeżenia a propo bohaterów. A i jeszcze zapowiedź filmu faktycznie zmontowana mistrzowsko:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Obleśny film. Brudne, wulgarne, przesycone pornografią i rynsztokowym językiem amatorskie nibykino. Myślałem, że tego typu estetyka znikła z polskiego kina już 10 lat temu. Niestety myliłem się.
Nic dodać, nic ująć do tego, co napisałaś. Można by rzec, iż panu Smarzowskiemu znów się udało zrobić bardzo dobry film. "Brudny", ciężki, dosadny, zadający cios tam, gdzie najbardziej boli. Momentami miałam wrażenie, że panowie policjanci z filmu "Dom zły" przenieśli się w teraźniejszość. Teraz mają nowsze mundury, sprzęty do pomiaru prędkości i nie jeżdżą starymi polonezami. Nie zmieniło się jednak zachowanie. Nadal króluje korupcja, szantaż i pijaństwo.
Zgadzam się, że tytuł "7 dni" bardziej pasowałby do filmu, zmiana "zaleciała" marketingiem. Kino było pełne ludzi. Być może ci którzy nie widzieli innych filmów tego reżysera, chętnie je zobaczą? Miejmy nadzieję. Aktorzy, wciąż ci sami u Smarzowskiego (co absolutnie mi nie przeszkadza), są fantastyczni w swoich rolach.
Masz rację, ciężko powiedzieć o "Drogówce" coś nowego, bo już chyba wszystko zostało powiedziane. Nie zmienia to jednak faktu, że cieszę się iż o tym filmie, mogę przeczytać właśnie na twoim blogu.
Anna