„Monsieur Lazhar” reż. Phillippe Falardeau, Kanada 2011
„Pan Lazhar” był w zeszłym roku obok „W ciemności” i „Rozstania” w piątce nominowanych do Oscara filmów nieanglojęzycznych. Być może dzięki temu, późno bo późno, ale trafił do nas do kin. I bardzo dobrze.
Kanadyjski, francuskojęzyczny, skromny film rozpoczyna się okrutnie mocną sceną. Kilkuletni Simon znajduje w klasie martwą nauczycielkę. Śmierć wkraczająca w dziecinny niewinny świat zawsze jest wyzwaniem dla dorosłych. Jak sprawić by dzieci ją zrozumiały, pogodziły się z nią i znów poczuły się bezpiecznie?
Dyrektorkę szkoły goni czas: trwa rok szkolny – uczniom trzeba szybko załatwić nowego nauczyciela i dać nowy początek. Klasa zostaje więc odmalowana bo nie ma możliwości by dzieciaki przenieść do innego pomieszczenia, a nowym wychowawcą zostaje algierski imigrant Bachir Lazhar, który spadł dyrektorce z nieba, sam przychodząc z ofertą swojej kandydatury.
W filmach o relacjach nauczyciel – uczeń mieliśmy do tej pory jeden schemat: skostniała instytucja versus postępowy belfer. W „Panu Lazhar” sytuacja jest dokładnie odwrotna co sprytnie odświeża ten format. Kanadyjska szkoła prowadzona jest w sposób bardzo otwarty. Dzieci uczone są kreatywnego myślenia, mają dużo twórczych zajęć, dba się o ich intelektualny rozwój dopasowany do umiejętności każdego z nich. To Pan Lazhar okazuje się być ostoją konserwatywnego i tradycyjnego podejścia do nauczania. Czyta dzieciom Balzaka, wprowadza dyscyplinę i łamie przepisy ośmielając się dotknąć swoich podopiecznych. Raz by jednego z nich ukarać, raz by pocieszyć. Nie wie, że w Kanadzie nauczyciel nie może pod żadnym pozorem, w żaden sposób dopuścić się kontaktu fizycznego z uczniem. Dodatkowo Pan Lazhar chce z dziećmi rozmawiać o śmierci swojej poprzedniczki co w mniemaniu dyrekcji należeć ma wyłącznie do kompetencji szkolnego psychologa.
Klasa z „Pana Lazhara” bardzo przypomina tę z francuskiej „Klasy”, choć w zasadzie w dzisiejszych czasach chyba większość klas na zachodzie tak właśnie wygląda: znajdują się tam dzieci różnych kolorów skóry, narodowości, wyznań i klas społecznych. Pan Lazhar jest pośród nich z jednej strony odmieńcem, z drugiej w tej swojej inności dokładnie taki sam jak oni.
To także film o przyjaźni. Prowadzony trochę pobocznie wątek Simona i Alice z czasem w moim odczuciu przejmuje cały film. Przyjaźń wystawiona na ciężką próbę, wymagająca zrozumienia i przebaczenia została w bardzo dojrzały sposób odegrana przez malutkich aktorów. Oboje grali jak starzy! Na Simonie – w tej roli Emilien Neron, najbardziej odbiła się tragedia: to on znalazł nauczycielkę, to on czuję się za tę śmierć odpowiedzialny i to on stracił przyjaciółkę. Z kolei Alice, grana przez Sophie Nelisse, która już dostała kolejny angaż, tym razem w ekranizacji „Złodziejki książek”, musi radzić sobie ze wszystkim sama. Wychowywana przez matkę pilotkę, której wiecznie nie ma w domu, zawiedziona przez najlepszego przyjaciela odnajduje pomoc u Pana Lazhara.
Śmierć pojawiającą się w pierwszym akcie widzimy potem z dwóch perspektyw: dziecka i dorosłego. Bo Pan Lazhar zmagając się z traumą swoich podopiecznych w tajemnicy przeżywa własną tragedię. Jest mieszanką zasad, stanowczości, ale i ciepła oraz zdrowego rozsądku. Pozostaje człowiekiem bez względu na regulamin. Ma niesamowitą intuicję. Dostrzega, że coś dzieci trapi, boli, smuci. Z pozoru ostry, tak naprawdę delikatny i cierpliwy. Jego mądrość życiowa oraz doświadczenie okazują się być ważniejsze niż jakiekolwiek biurokratyczne przepisy. Pomagając im, pomaga również sobie. A my – widzowie absolutnie za nim stoimy, podziwiając jego takt i odwagę by postąpić choć wbrew regułom, to w 100% słusznie.
Bardzo lubię takie kino. Kino, które w sposób spokojny i wyważony opowiada o radzeniu sobie z tragedią. Doskonałe proporcje wzruszenia pomieszanego z poczuciem humoru tworzą film o parabolicznych kolejach życia. Tak jak w filmie: raz pada śnieg, raz słońce przedziera się przez korony drzew.
uwielbiam ten film:)
Te trochę słów o filmie ,w taki sposób napisanych,przekonało mnie, że warto go zobaczyć. w sobotę idę do kina.Bardzo lubię tego typu opowieści. można z nich uczyć się życia.niezależnie od wieku.pełnią funkcje opowieści starszych ludzi,którzy niejedno w życiu widzieli.
niezależnie od wieku – dokładnie tak! Pozdrawiam,