Polskie młode kino niezależne: „Kamper” i „Hel”

Hel film Tarasiewicz

„Hel” reż. Paweł Tarasiewicz i Katarzyna Priwieziencew, Polska 2015

Przyczepy, krótkie spodenki, japonki, wiatr i słońce. Hel to nasze Miami, nasza mekka surferów, miejsce dla buntowników z dzikim sercem. Tak nam się kojarzy się Hel latem. A czy wiecie co dzieje się na tym koniuszku Polski zimą?

No więc zimą nie dzieje się tam nic. Przyczepy stoją puste, plaże świecą pustkami, bary straszą. Istne odludzie. Do takiej właśnie głuszy przybywa scenarzysta Jack, który chce uporać się z wciąż nieskończonym scenariuszem. Jack zajmuje jedną z przyczep i zdaje się, że jedyne czego potrzebuje to spokój. Jednak wokół zaczynają dziać się różne rzeczy – w niewyjaśnionych okolicznościach ginie młoda nastolatka. Zagadkę jej śmierci stara się rozwikłać inna młoda dziewczyna – striptizerka z miejscowego klubu i wpatrzony w nią chłopak, który wieczornymi pokazami wariografu dorabia na życie. Wokół tej trójki bohaterów kręci się fabuła filmu.

Twórcy „Helu” nie są zbyt oryginalny w swej jawnej inspiracji Lynchem czy Refnem, ale radzą sobie z tymi zapożyczeniami całkiem nieźle. Zimowy Hel dobrze się sprawdza jako miejsce dziwnych zdarzeń i tajemniczych zbrodni. Zapomniany kurort, odizolowany od reszty kraju, ma w sobie coś ekscytującego i wywołującego chłód na plecach.

Łatwo jest uderzać w debiutancki „Hel” za jego luki w scenariuszu, koślawe dialogi i drętwe aktorstwo. Ale mnie pomimo tego, uwiódł ten film. W polskim kinie nie robi się thrillerów, filmów enigmatycznych, z pogranicza snu, jawy i metafizyki. Filmów szalonych, odjechanych. Nie ma na takie kino odwagi. „Hel” zapuszcza się w te rejony i nawet jeśli zbacza z toru, robi to ciekawie.

Mimo ewidentnych braków, ja ten film kupuję. Jest w „Helu” coś niepokojącego, pociągającego, uwodzącego. Chce się zaglądać za brudne firanki przyczep, chce się wchodzić do podejrzanego baru go-go i snuć po pustej plaży. Przy okazji, mimo całego tego starania się o ciężką atmosferę w filmie, twórcy cały czas są na krawędzi powagi i pastiszu. Dużo tu świadomych przerysowań, gier z gatunkiem i podskórnego humoru. Daje to naprawdę fajny efekt.

Polecam „Hel” – i latem, i zimą.

„Kamper”reż. Łukasz Grzegorzek, Polska 2016

Ten debiut to wyczekiwana świeżość w polskim kinie, powiew młodości, którego wciąż brakuje. Wzorowany na filmach z etykietką Sundance urzeka świetnym odwzorowaniem rzeczywistości. Bez nadmuchania, bez koloryzowania, bez napinki. 

Mania i Kamper to młode małżeństwo, w którym wypaliło się uczucie. Jeszcze nie potrafią się do tego przyznać, jeszcze walczą i próbują, ale jest to już ziemia jałowa. Zostało trochę sympatii między nimi, trochę wspomnień i przywiązania. Wspólne robienie śniadania, żartowanie, z drugiej strony niedomówienia i brak zrozumienia. Ich przekomarzania, kłótnie, rozmowy są świetnie napisane.  

Jednak w tym całym realizmie i naturalizmie, moim zdaniem zaniedbano trochę rysy psychologiczne samych postać, to znaczy nie do końca dano nam możliwość ich poznać. Oglądając Kampera na myśl przychodzi „Take this Waltz” o bardzo zbliżonej tematyce. Sarah Polley dała nam więcej wskazówek, by zrozumieć postaci i to co ich pcha ku dziwnym decyzjom. U Grzegorzka szczególnie Mania to dla mnie zagadka. Mogę się jedynie domyślać jej motywów, jej obaw, lęków i niespełnionych nadziei.

Kamper jest z kolei postacią pełną stereotypów. Głównym argumentem za jego niedojrzałością ma być jego zawód – testera gier komputerowych. I nawet to, że zarządza całym zespołem niczego tu nie zmienia. Trochę to dziwne, że w filmie młodych ludzi piętnuje się pracę w bardzo rozwijającej się branży, w której pracuje się z pasji.

Także sama relacja między dwójką bohaterów jest zarysowana jedynie formalnie, nie wchodzi się w niż głębiej i właściwie nie wiadomo co tych dwoje naprawdę łączy, na czym opiera się ich miłość i co ich trzyma razem poza kiedyś złożoną obietnicą.  

Najciekawiej wypadły relacje Kampera z otoczeniem, tj. jego przyjaciółmi i kuszącą nauczycielką hiszpańskiego. To wtedy go poznajemy, widzimy jego wady i zalety, wiemy za co można go pokochać, a co może w nim autentycznie wkurzać.

„Kamper” opowiada o rozpadzie małego wszechświata, o dojrzewaniu do porażki i umiejętności pogodzenia się z nią. Dorosłość to proces, tego się nie dostaje w pakiecie z żadnym dyplomem. I patrząc na film przez ten pryzmat, można wyciągnąć z niego najwięcej.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *