Piąta władza

„The Fifth Estate” reż. Bill Condon, Belgia/USA/UK 2013

Julian Assange na pewno jest postacią budzącą spory: z jednej strony to przykład bohatera w stylu „sam przeciw wszystkim”, z drugiej kilka zdarzeń z jego biografii podważa wiarygodność jego motywacji i działań. Dlatego też to doskonały materiał dla kina. 
„Piąta władza” jest obecnie jednym z niewielu filmów, który w ogóle zajmuje się tematem dziennikarstwa internetowego. I nie traktuje go przy tym jako zwykłej ciekawostki, ale nadaje mu wagę i znaczenie. Film na pewno pomaga zrozumieć sens działania WikiLeaks, zwłaszcza pokoleniu, dla którego Interenet wciąż jest medium dość niezrozumiałym. Podobała mi zwłaszcza pierwsza część filmu, kiedy Assange jest jeszcze nikomu nieznanym branżowym świrem. Wtedy dzięki niemu poznajemy zamknięte środowisko hakerów i komputerowych geeków.
Największym plusem filmu jest niewątpliwie główna rola Benedicta Cumberbatcha. Nie mówię tu już nawet o fenomenalnym odtworzeniu gestów, mimiki, postury czy sposobu mówienia Assange’a, ale o nadaniu mu osobowości i charyzmy, od których nie sposób oderwać oczu. Ten człowiek na ekranie rzeczywiście najpierw hipnotyzuje, a potem przeraża. Jego postać wzlatuje, by dość szybko upaść.
Mam wrażenie, że „Piąta władza” za bardzo inspirowała się „Social network”. Kiedy filmowcy w 2010 roku pokazali nam twórcę facebooka jako mało sympatycznego, zagubionego geniusza z problemami było to ciekawe. Gdy teraz oglądamy na ekranie tyrana, która ma charyzmę po pociągnąć ludzi, a jednocześnie nie potrafi z nimi współpracować, jest to już trochę wtórne. Bardzo nie podobały mi się pseudo psychologiczne wyjaśnienia ciężkiego charakteru i trudnego dzieciństwa Assange’a.  Wyszło to strasznie naiwnie.
To, że reżyser skupił się bardziej na postaci Juliana Assange’a niż na jego działaniach, sprawiło, że zamiast filmu o moim zdaniem bardzo ważnym i aktualnym temacie, mamy niezbyt udaną próbę rozszyfrowania fenomenu założyciela WikiLeaks. Wyszło to niestety i płytko i nudno. Z Assnange’a zrobiono celebrytę, a kontrowersyjna osobowość przysłoniła sens jego działań.
Dużą przyjemność mnie sprawił fakt, że jest to film bardzo europejski. Akcja przenosi się co chwila do kolejnych europejskich metropolii: Antwerpii, Brukseli, Berlina, Reykjaviku. Choć przyznać trzeba, że poza wizualną przyjemnością oglądania tych miast, film zaczął się w pewnym momencie zamieniać w przewodnik po Europie 😉 I miło jest też oglądać na ekranie europejskich aktorów: Daniela Bruhla czy Alicie Vikander.
Twórcy zachowali się zbyt asekuracyjnie opowiadając historię WikLeaks i chyba to ich najbardziej zgubiło. Bo kiedy mówi się o sprawach tak dużych i ważnych, opowiada o człowieku, który za swoją ideę położył na szalę własne bezpieczeństwo, nie można samemu się tej historii obawiać.  
„Piąta władza” nie ma w sobie takiego napięcia jak np. świetny thriller dziennikarski „Stan gry”, ale posiada coś bardziej cennego: opisuje nasz świat, tu i teraz. Pewnie film powstał za wcześnie, za kilka lat będziemy mieć do sprawy większy dystans, będziemy znać więcej faktów. Ale czy będzie to jeszcze gorący temat? Czy będzie nas to w ogóle jeszcze interesować? Wątpię. Nie skreślałabym go po całej linii jak wielu to robi. Mnie osobiście wciągnął, ale wynika to raczej z mojego umiłowania do społecznych tematów i mediów. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *