„Le passe” reż. Asghar Farhadi, Francja 2013
Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów na tegorocznym festiwalu w Cannes, a dla mnie jeden z najbardziej wyczekiwanych w całym roku. Będąc w maju w Paryżu nie mogłam się powstrzymać by go nie obejrzeć. Nie chciałam dłużej czekać 🙂
Reżyser Asghar Farhadi przez wiele lat pracował w teatrze, a jako ulubionego dramaturga wskazuje Ibsena stąd w jego twórczości króluje niekończąca się wariacja na temat rodziny. Jak sam mówi chce kręcić filmy przede wszystkim uniwersalne, opowiadanie historii właśnie przez pryzmat rodziny, jest do tego najbardziej odpowiednie.
Zawsze imponowali mi reżyserzy robiący filmy w pełni swoje, autorskie. Farhadi sam pisze scenariusze, obsadza role, reżyseruje. Tym razem po raz pierwszy pracował poza Iranem i dlatego na konferencjach prasowych wszyscy zadają mu pytanie czy zachód go nie zepsuje, czy politycznej cenzury nie zastąpi cenzura finansowa. On konsekwentnie powtarza, że jest już artystą ukształtowanym, który nie zmieni swojego stylu pracy. I rzeczywiście, nie można mu zarzucić by się czemukolwiek sprzeniewierzył. Jego najnowszy film, podobnie jak poprzednie, mógłby dziać się wszędzie.
Nie wiem czy „Przeszłość” jest lepsza/gorsza od „Rozstania”. Nie lubię tak porównywać filmów. Nie będzie też fair przykładanie każdego kolejnego filmu Farhadiego do jego wybitnego osiągnięcia z 2011 roku. W moich oczach Farhadi wciąż nie obniża sobie poprzeczki. Jest jedynym obecnie reżyserem potrafiącym w ten sposób opowiadać historie, tj. trzymać widza za gardło i zaskakiwać w wydawałoby się zwykłym dramacie obyczajowym. Dotykać codziennych spraw, pokazywać zwykłych ludzi, a robić przy tym wielkie kino. Ja mu wierzę i czuję, że nie stoi za nim nic poza chęcią nawiązania komunikacji z widzem. Mnie Farhadi swoim kinem trafia w samo serce.
„Przeszłość” stanowi misterną układankę, w której puzzle zamiast się łączyć, odkrywają co raz to nowe informacje. Gdy wydaje nam się, że już coś wiemy następuje twist, który wszystko wywraca. Nic nie jest takie jak by się wydawało, nikogo nie jest nam łatwo ocenić.
Marie prosi byłego męża Ahmada by wrócił z Teheranu do Paryża. Po pierwsze by się z nią rozwiódł – bo ma już nowego partnera, po drugie aby pomógł poradzić sobie z jej straszą córką, z którą zawsze miał dobry kontakt. Nie jest jednak do końca szczera co do rzeczywistego powodu jego ściągnięcia. Wciąga mężczyznę w centrum swojego obecnego życia obciążając aktualnymi problemami. Z jego przyjazdu nie do końca zadowolony jest również obecny chłopak Marie – Samir.
Główna bohaterka grana przez Berenice Bejo stanowi oś filmu, wokół której i przez którą dzieją się wszystkie zdarzenia. To kobieta bardzo emocjonalna i wybuchowa. Trzeba za nią podążać, ale nie łatwo ją polubić czy chociażby zaakceptować. Wiele z jej zachowań jest niedojrzałych, wręcz dziecinnych. Egocentryzm często przysłania jej rozsądek. Podejmuje kontrowersyjne decyzje, które budzą sprzeciw bądź niezrozumienie. Z drugiej strony łatwo jej wiele wybaczyć bo świat wali się na jej głowę. Remont domu, wychowanie dzieci swoich i partnera, ciąża, problemy nastoletniej córki – wszystkim zajmuje się praktycznie sama. Wciąż nie ma czasu, wciąż się śpieszy, wciąż jest poddenerwowana. Przebywanie w jej towarzystwie wywołuje stres nawet u widza, nie mówiąc o domownikach. Bejo odgrywa tę szarpaninę bardzo naturalnie. Scena, w której wybucha złością przy synku obecnego partnera, bije po oczach realizmem. Komu z nas nie zdarzyło się stracić cierpliwości przy niesfornym bachorze?
Berenice Bejo otrzymała za postać Marie nagrodę w Cannes, ale w jej rolę, jak w każdą u tego reżysera, najwięcej pracy włożył sam Farhadi. Zmienił ją fizycznie i mentalnie, i bardzo precyzyjnie pokierował. Berenice po wstępnych castingach była pewna, że reżyser szuka kogoś zupełnie innego. Bo kazał jej zmienić fryzurę, brwi, sposób malowania oczu. Odebrał naturalny blask i świeżość, które na co dzień posiada. Chciał żeby Marie była wiecznie zmęczona więc i do stanu wyczerpania doprowadzał swoją aktorkę. Jej partnera z planu – Irańczyka Ali Mosaffa znanego z „Rozstania” – zmusił do wykucia na pamięć dialogów w języku, którego ten nie znał, a w policzki powkładał watę zmieniającą układ jego szczęki! Młody aktor z „Proroka” – Tahar Rahim – na co dzień pełen emocji, nad którymi nie zawsze potrafi panować, tu musiał grać w bardzo wyciszony sposób. Wszyscy zostali obsadzeni więc trochę na przekór, ale reżyser wydobył z nich dokładnie to co chciał, a efekt na ekranie jest niesamowicie przekonywujący.
W filmie mamy dużo scen gdzie ekranowa niezręczność pokazana jest tak świadomie, że udziela się widzowi. Poranek kiedy były i obecny kochanek spotykają się w kuchni jest tego najlepszym przykładem. „Przeszłość” ma wiele takich doskonałych momentów gdy emocje na ekranie są tak silne, że przechodzą na widza. Genialna wręcz jest również scena w metrze między Samirem, a jego synkiem Fouadem. Wydaje się, że ojciec wybuchnie złością, ale przerażone oczy chłopczyka rozładowują całą sytuację. Dorośli pochłonięci swoim problemami zupełnie zapomnieli jak to wszystko znoszą dzieci. Dzieci, które są zagubione, odtrącone, trochę zapomniane. U Farhadiego to właśnie dzieci pełnią rolę największych filozofów. To one widzą prawdę taką jaka jest i to z ich ust padają najważniejsze pytania.
Bohaterowie są wręcz niewolnikami przeszłości, często nie tylko swojej, ale i partnera. Niewyjaśnione bądź zatajone sprawy bardzo mocno łapią ich w swe szpony. Każdy chce zacząć od nowa lecz nie zawsze jest to możliwe. Sieć wzajemnych pretensji, żali i nieporozumień zbyt mocno ich oplotła. Przeszłość determinuje ich „tu i teraz” i nie pozwala ruszyć dalej.
Mnie ten film rozłożył na łopatki – momentami ociera się arcydzieło w swoim gatunku.
W takim razie muszę koniecznie zobaczyć!!
To ja jeszcze poczekam. Twoja recenzja przekonuje mnie, że warto (choć już "Rozstanie" mnie zdecydowanie przekonało) :).
Pozdrawiam!
Teraz to przesadziłaś. I jak my teraz mamy wytrzymać do polskiej premiery (kiedy to?!)???:)
Bardzo dobra recenzja, tak btw.
no wiem, też się nie mogłam doczekać !