Holy Motors

„Holy Motors” reż. Leos Carax, Francja 2012 

Wyjść poza. Poza zwyczajność, poza przyzwyczajenia, poza standard. Amerykanie mają na to określenie: „thinking outside the box”.
Pierwsze minuty „Holy Motors” trochę mnie przestraszyły. Czy mam wystarczająco otwarty umysł by przyjąć taki film? By – mówiąc kolokwialnie – wkręcić się w niego? W kinie wyznaję zasadę „nic na siłę”. Już dawno pogodziłam się faktem, że nie wszystkie filmy przebijają się przez mój własny filtr. Że niektóre mnie przerastają lub po prostu na mnie nie działają. W „Holy Motors” nie ma przecież takiej fabuły, do której jesteśmy przyzwyczajeni, w zasadzie przez większość filmu zastanawiamy się „o co tu chodzi?”.

Rankiem dobrze ubrany biznesmen w starszym wieku wsiada do długiej białej limuzyny i rusza do pracy. Pyta swoją szoferkę – piękną i elegancką starszą panią, ile mają dziś spotkań. Dziewięć – pada odpowiedź. Spodziewamy się, że za chwilę przeniesiemy się do jakiegoś biura lub na giełdę. Ale gdy limuzyna się zatrzymuje i drzwi otwierają, wysiada z niej już nie nasz biznesmen w garniturze, a stara żebraczka! I tak jeszcze 8 razy główny bohater będzie zmieniać tożsamość, wygląd, płeć, a nawet swój wiek.
W moim przypadku znowu zadziała magia kina. Z każdą kolejną sceną myślałam co raz mniej, po prostu przeżywając to co oglądam. Znacie to uczucie kiedy coś was w kinie oczarowuje? Gdy orientujecie się w pewnej chwili, że macie szeroko otwarte oczy i mimowolny ogromny uśmiech na twarzy? Że oglądając pewną scenę wiecie już, że to jedna z lepszych scen jakie widzieliście? Że między wami a filmem coś się dzieje?
wspaniałe długie ujęcie – moja ulubiona scena
Zawsze lubiłam realizm w kinie, ale z wiekiem, lub raczej z każdym kolejnym obejrzanym filmem, zaczynam być tym realizmem znużona. Od kina oczekuję już czegoś innego. Zaskoczenia, kreacji, oryginalności, pomysłu. Zabawy samą sztuką filmową, autorskiego podejścia, gry formą.
Według mnie arcydziełem jest film, który można oglądać na wielu płaszczyznach, który można różnie interpretować i który nigdy nie przestaje być fascynującą zagadką. Mamy do czynienia właśnie z takim filmem. 
„Holy Motors”, jak mówi sam reżyser, jest filmem prostym. Jego prostota polega na tym, że każdy widz może go zrozumieć w swój własny, ale zawsze właściwy sposób, bo tu nie ma jedynej słusznej recepty. Można być znawcą kina i doszukiwać się ciągłych odniesień do innych filmów, gatunków, scen. Zauważyć pastisz lub hołd oddany niektórym dziełom. A można po prostu być widzem otrzymującym arcyciekawą historię. Widzem, który wzruszy się, rozbawi, przestraszy w poszczególnych momentach.  
Kim jest Pan Oscar – główny bohater? A raczej jak my mamy go odbierać? Jako nas samych przyjmujących w życiu co raz to nowe maski? Uwięzionych w bezsensownym codziennym pościgu za nie-wiadomo-czym? Nie wiem. Ale zastanawianie się nad tym to wspaniała zabawa. Cały ten film jest dla mnie cudowną, nieprzewidywalną i zaskakującą przygodą, jakiej w kinie od dawna mi brakowało. 
Leos Carax czerpie z wszystkiego co zna on i co znają widzowie, tworząc fantastyczny mix. W ten sposób dołącza do reżyserów składających hołd samej sztuce filmowej, tworzących z nieustającej miłości do kina i radości kreowania. Jest to jednak coś innego niż powstały z podobnych pobudek „Artysta” czy każdy w zasadzie film Tarantino. Bo choć „Holy Motors” może wydawać się projektem szalonym, to tylko z pozoru. Pierwszą moją myślą po seansie było ile pracy trzeba było włożyć by stworzyć tak misterną konstrukcję. Tego nie zrobił szaleniec. To zrobił niewiarygodnie sprawny i zdyscyplinowany rzemieślnik. Carax daje nam dzieło kompletne, piekielnie dobrze zagrane, genialnie wyreżyserowane, pięknie sfilmowane, z wyjątkową charakteryzacją i świetną muzyką, a nawet bardzo dobrym plakatem. Tu nie ma słabych punktów.
Jak dobrze, że jego ponad 10 lat milczenia w końcu się skończyło. Nie wiem czy będzie kręcił coś jeszcze, wiem, że ja sięgam teraz po wszystko co zrobił wcześniej.
„Holy Motors” do naszych kin weszło w tym roku, ale na świecie było grane już w 2012, zbierając kilka ważnych nagród:
– między innymi portal Indiewire wybrał go filmem roku TU
– a w ten cudowny sposób Carax podziękował krytykom z LA za nagrodę w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny” TU 
Do zobaczenia koniecznie ! 

Jeden komentarz

  1. Anonimowy

    Miałem szczęście obejrzeć Holy Motors już kilka miesięcy temu na MFF Nowe Horyzonty Tournee i był to najlepszy z 7 prezentowanych w tym cyklu filmów – oczarował mnie całkowicie, a utwór który zamieszczasz jest po prostu cudowny! 🙂

    Choć Leos Carax w wywiadach mówił, że jego film nie jest hołdem oddanym kinu, to była właśnie pierwsza interpretacja, która przyszła mi na myśl. Carax w trakcie pobytu w Cannes odmawiał udzielania wywiadów. Kiedy dziennikarze pytali, co oznaczają poszczególne sceny, odpowiadał: „a skąd ja mam to wiedzieć”. Może to szczerość wynikająca z tego, że kolejne obrazy z „Holy Motors” są tylko sumą życiowych doświadczeń, a nie stanowiskiem reżysera wobec kina reżysera. Może to tylko rodzaj gry podejmowanej z widzem i krytykami. Jedno jest pewne „Holy Motors” jest wielkim przeżyciem – zarówno wizualnym i emocjonalnym.

    Mógłbym o tym filmie dyskutować godzinami, obok Mariny Abramovic – Artist is Present to jedno z największych moich kinowych przeżyć ubiegłego roku 🙂

    Pozdrawiam

  2. Natalia

    masz rację, ten film to jest przeżycie. Podoba mi się, że Carax nie daje żadnych wskazówek co do interpretacji, niech dzieło mówi samo za siebie.

  3. Simon

    A ja ciągle czekam na możliwość obejrzenia tego filmu. W moich kinach nigdy go nie grali, więc jak się nie doczekam, to chyba spróbuję innej drogi. Bo kusi mnie strasznie, żeby zapoznać się z tą produkcją.

    Pozdrawiam

  4. Tak to ja!

    Leos Carax to jeden z moich ulubieńców, jeden z jego poprzednich filmów widziałem nieprzyzwoitą ilość razy. „Holy Motors” może na wyrost, ale jest dla mnie jednym z najlepszych filmów roku 2012.

    Warto dodać, że obecnym w prawie każdym jego filmie jest wątek autobiograficzny, w tym pojawia się nawet we własnej osobie, a Denis Lavant ma dużo z reżysera, a postacią granym przez niego daje swoje imiona, bo imię Oskar to także jedno z prawdziwych imion Caraxa. Leos Carax to anagram, czyli także pewna kreacja samego siebie.

    Mnóstwo tu nawiązań do jego poprzednich filmów, niektóre są naprawdę cwane.

    Może „Holy Motors” to specyficzne kino autobiograficzne?

  5. Natalia

    Który jego film widziałeś wiele razy? Fascynująca postać, ja dopiero zaczynam moją z nim przygodę.

  6. Tak to ja!

    "Kochankowie z Pont-Neuf", choć zdaje sobie sprawę, że nie jest to jego najlepszy film. Zwyczajnie uwielbiam tą historie i te postacie. Rozumiem fascynacje Carax mostami, mają w sobie coś magicznego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *