Polska premiera: 23/03/2012
Na 27 Warszawskim Festiwalu Filmowym obejrzałam film z siostrą Olsen. Uważam na dodatek, że był naprawdę dobry. Może dlatego, że ta Olsenówna ma na imię Elizabeth, jest młodszą siostrą słynnych bliźniaczek i wybiera jak na razie zupełnie inne role niż bogate celebrytki.
„Martha Marcy May Marlene” obiegła w tym roku wszystkie znaczące festiwale: Sundance (debiutant Sean Durkin otrzymał tam nagrodę za najlepszą reżyserię), Cannes, Toronto, Warszawa, za każdym razem budząc duże zainteresowanie widzów i krytyki. Film jest rozwinięciem krótkiego metrażu pokazywanego kilka lat temu na festiwalu we Francji, gdzie zebrał bardzo pochlebne recenzje.
Temat sekt interesuje naukowców, dziennikarzy, twórców. Zamknięta społeczność i jej dziwne wewnętrzne rytuały wydają się fascynujące, a na pewno intrygujące. „MMMM” podejmuje wątek w sposób bardzo dojrzały, to jest nie skupia się na efektownym pokazaniu jak od środka funkcjonuje kult, a raczej na tym jaki ma faktyczny wpływ na ludzką osobowość.
Martha jest młodą, ładną dziewczyną. Wnioskując z wyglądu można przypuszczać, że powinna być obecnie w collegu. Jednak zamiast tego mieszka w lesie wraz z komuną podobnych wyrzutków. Ich społecznością rządzą twarde zasady. Posiłki spożywają najpierw mężczyźni, resztki po nich dojadają kobiety, i jedni i drudzy jedzą w milczeniu; wszystko jest wspólne, nawet ubrania; nikt nie ma przypisanego łóżka ani konkretnego zajęcia. Dzielą się nawet opieką nad dzieckiem jednej z mieszkanek. Martha jest zaznajomiona z funkcjonowaniem sekty, widać, że jest w niej już jakiś czas. Jednak na jej twarzy rysuje się niepewność, strach, otępienie. Ten rytm jej nie odpowiada, nie czuje się z nim dobrze. Pewnego dnia decyduje się więc na ucieczkę, pakuje plecak i biegnie sama, na oślep przez las.
Z przydrożnego baru dzwoni do siostry, która przyjmuje ją pod swój dach. Marcie nie jest łatwo wytłumaczyć co się nią działo przez ostatnie lata, dlatego zmyśla historyjkę o życiu z chłopakiem, którego postanowiła opuścić. W eleganckim i spokojnym domu siostry próbuje dojść do siebie. I tu Durkin świetnie obrazuje niemożność porozumienia się drugim człowiekiem, nawet jeśli jest to bliska rodzina. Martha nie potrafi się otworzyć, ma wyprany przez sekciarską ideologię mózg, wciąż czuje się niepewnie i ma wrażenie, że nie pasuje do „normalnego” świata. Co chwila wracają do niej traumatyczne wspomnienia z poprzedniego życia: gwałt jako rytuał wejścia do sekty, napady na pobliskie domostwa w celu uzyskania pieniędzy oraz żywności, zabijanie indywidualności członków kultu. Dużo jak na młodą, niewinną dziewczynę, która jednak znalazła w sobie siłę by się temu przeciwstawić. Jest to kolejny ciekawy aspekt tej historii: relacja Marthy z Patrickiem – guru sekty. To między nimi rozegrała się walka osobowości. Patrick (gra go pamiętany z „Do szpiku kości” John Hawkes) jest typowym władczym hersztem. Potrafi świetnie manipulować ludźmi, zdobywać ich zaufanie by potem w bezwzględny sposób się z nimi rozprawiać. W scenie, która doskonale ukazuje jego pokręcony charakter śpiewa specjalnie napisaną dla Marthy piosenkę. Jest jak idol, którego słowa spijają fani. Słowa, które są bardzo wymowne: „She’s just a picture, that’s all”. Martha, choć kosztuje ją do dużo odwagi, wyrywa się spod jego „opieki”. Niestety wyjście z sekty to nie powrót z letniego obozu. Łatwo jest zmienić otoczenie, ciężej znaleźć na nowo swoje miejsce w społeczeństwie.
Olsen gra oszczędnie, a cały film jest bardzo wyciszony. Duże zbliżenia na twarze bohaterów stwarzają wrażenie intymności historii. Otrzymujemy dzięki temu film celowo stonowany w wyrazie, ale mocno kipiący w głębi emocjami. Kolejny „indie movie”, który warto docenić zarówno pod względem treści jak i realizacji. Widać, że reżyser miał bardzo sprecyzowany pomysł na tytułową postać, a także nastrój opowieści. Okazuje się, że przeciwwagą chorej społeczności jaką jest sekta wcale nie jest nasz „normalny” świat. Praniu mózgu, konieczności dostosowywania się i spełnianiu czyichś oczekiwań poddawani jesteśmy przecież codziennie.