Turysta

„Force majeure” reż. Ruben Ostlund, Dania/Francja 2014 

Wielka szkoda, że ten film nie wszedł do nas pod oryginalnym tytułem „Force majeure” czyli siła wyższa, którego dwuznaczność świetnie oddaje poruszany temat. Mdły „Turysta” nie mówi nic i jeszcze na dodatek może być mylony z gniotem z Angeliną Jolie i Johny Deppem z 2010 roku. „Turysta” AD 2015 jest bowiem filmem wielowymiarowym, który można obierać z kolejnych niuansów jak cebulę. To jest kino, o którym chce się pisać, rozmawiać, rozmyślać. Choć w samym scenariuszu dzieje się niewiele.
Typowa zachodnioeuropejska rodzina na urlopie we francuskich Alpach. On, ona i dwoje dzieci. Mieszkają w ładnym hotelu, jeżdżą razem na nartach, jedzą obiady w malowniczo położonych knajpach, wieczorem piją winą ze znajomymi. Sielskie życie klasy średniej. Jedno zdarzenie, chwila zagrożenia, która napędziwszy wszystkim strachu okaże się finalnie niegroźna, zmieni bardzo wiele.

Ebba w jednej chwili zdała sobie sprawę, że nie może liczyć na swojego męża, w obliczu niebezpieczeństwa została przez niego porzucona. To jest paskudne uczucie. Uczucie, którego nie da się zapomnieć, wymazać, zatuszować. Nawet jeśli się tego chce, ciężko jest takie zachowanie wytłumaczyć i zaakceptować. Ebba poczuła, że nie zna swojego męża, że nie wie tak naprawdę kim i jaki jest. Zrozumiała, że nie może na nim polegać i że mają w życiu inne priorytety. Gdy w krytycznej sytuacji ona myślała o ich dzieciach, on działał tak by uratować własne życie. Z drugiej strony czy można winić człowieka za to, że górę nad nim bierze czysty instynkt? Czy mamy prawo skreślać czy nawet oceniać osobę, którą długo i dobrze znamy na podstawie jednego jej zachowania? Na podstawie impulsu, któremu uległa, w zasadzie działania wynikającego z jej biologii?

„Turysta” jest filmem bardzo aktualnym, poruszającym kwestie będące obecnie przedmiotem wielu dyskusji. Nie tylko tych naukowych, ale i codziennych. Czym jest męskość? Czego oczekujemy do mężczyzn, czego od nich wymagamy? Czy żądamy za wiele, czy za mało? Chcemy by byli wrażliwi i silni jednocześnie, bardziej subtelni, ale i bardziej męscy. Nie wiem czy to było zamierzone, ale „Turysta” oprócz tego, że zadaje te pytania jest też parodią współczesnego pojęcia męskości. Tomas wygląda jak uosobienie szeroko obecnego dziś w mediach kanonu. Przystojny, dobrze ubrany, dobrze zarabiający, uśmiechnięty, miły. Facet idealny. Ale pod tą żurnalową powierzchownością kryje się niewiele. Reżyser pokazuje szereg zachowań Tomasa, po których możemy wnieść, że w środku jest dość płytki, a przede wszystkim niedojrzały. Nie rozstaje się telefonem – to właśnie jego ratuje w pierwszej kolejności przed lawiną, bawi się bezużyteczną zabawką – dronem, jest nieobecny. Czy to są zachowania, które jednoznacznie wskazują na czyjąś niedorosłość? Pewnie nie, ale akurat w tym przypadku są jej uzewnętrznieniem i jasnym dowodem.
Tomasowi wydaje się, że spełnia się jako głowa rodziny bo stać go na to by zabrać ją do luksusowego kurortu narciarskiego. Jest zadowolonym się siebie gościem, któremu dobrze się powodzi. Powiem Wam, że we mnie Tomas od początku wywoływał odrazę. To taki śliski typ. Nie wiem, czy to zasługa fizis aktora, czy tak dobra jego gra. Tomas wydaje się być zadufanym w sobie dupkiem, który kompletnie nie docenia jak wiele ma, a piękną rodzinę traktuje wyłącznie jako swoją dekorację. Lepiej. Nawiązując do pierwszej sceny – to rodzina jak z katalogu. Na zdjęciu wygląda wzorowo, ale fotograf wie, że za ładnym obrazkiem nie kryje się silna więź.
To też rozważanie o innym jakże modnym sloganie naszej kultury: bądź indywidualistą! Do jakiego stopnia można pozostać w związku sobą, jak bardzo bronić swojej indywidualności? Zdaje się, że u Tomasa to uczucie właśnie góruje. Mam rodzinę, ale nie jestem jej częścią. Rodzina mnie nie uzupełnia, a jest jedynie dodatkiem. Dodatkiem, bez którego – dosłownie – mogę żyć. Nie ta to inna, rozwiodę się, odejdę, znajdę, założę sobie inną.
Oczywiście nieprzypadkowy jest też entourage tej historii. Ośrodek narciarski jako miejsce akcji sprawdza się jako metafora odizolowania bogatych ludzi od reszty świata. Majestatyczne ujęcia gór przypominaj kto tu tak naprawdę rządzi. Natura. Kto był w Alpach zna to uczucie kompletnej małości wobec nich. Ja znam i pamiętam bardzo dobrze. Pamiętam też jak zmienia ono perspektywę i jak maleje wtedy nasze ego.
Także sposób kręcenia jest zabiegiem mającym wciągnąć nas w samo serce konfliktu. Długie ujęcia i zbliżenia oddają niezręczność sytuacji między bohaterami, tak bardzo, że podobnie jaki ich towarzysze, chcielibyśmy wyjść z pokoju. Bo napięta atmosfera bardzo nam się udziela. I zmusza do refleksji.
„Turysta” jest naprawdę świetnym filmem. Dla mnie to najlepszy przykład tego co najbardziej lubię w kinie europejskim – skupieniu się na niuansach. Z ledwie zalążka historii reżyser wychodzi do bardzo istotnych dywagacji i dobiera się samego kręgosłupa naszego człowieczeństwa.
Są jednak dwie rzeczy, które w „Turyście” mnie rozczarowują. Pierwsza to mnogość zakończeń. To się kompletnie nie sprawdza i jest niepotrzebnym epilogiem. Druga to wrażenie, które towarzyszyło mi przez cały seans, że ja już gdzieś to widziałam. Bo owszem, widziałam w filmie Julii Loktev „Najsamotniejsza z planet”, który za pomocą takiego samego zabiegu wystawiał pod obstrzał pytań kwestię męskości. Robił to także w dokładnie tym samym otoczeniu – majestatycznych, milczących, ale jakże wymownych gór.
Oba filmy polecam, to typ kina najwyższej próby. Jak widać zostają w głowie na długo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *