„Bestia” reż. Christoffer Boe, Dania 2010. (plakat i film wyraźnie nawiązują do „Opętania” A. Żuławskiego)
Największą zaletą kina skandynawskiego jest to, że nawet jeśli fabuła nam się nie podoba na ekranie zawsze jest co oglądać: piękne surowe krajobrazy, minimalistyczne wnętrza, funkcjonalne i świetne jakościowo stroje lub aktorzy o typowej skandynawskiej urodzie. A! I nie zapominajmy o muzyce, w której nurt skandynawski jest obecny i popularny już od wielu lat. Jest to chyba jeden z głównych powodów, dla których tak lubię kino z północy, jestem fanką skandynawskiego stylu we wszystkich tych dziedzinach.
Jeden z młodych skandynawskich reżyserów, próbując scharakteryzować kino z północy i jej mieszkańców powiedział, że coś w tym jest, że potrafią robić świetne dramaty i pisać kryminały ale gorzej wychodzą im komedie romantyczne.
Cały ten wstęp był mi samej potrzebny by jakoś ustosunkować się do filmu „Bestia” Christoffera Boe, który widziałam na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Nie mogąc za bardzo zrozumieć treści, skupiłam się bardziej na skandynawskim stylu, pięknie prezentującym się tu w architekturze, designie i modzie.
Christoffer Boe jest uznanym, duńskich reżyserem, którego widzowie znają chociażby z „Rekonstrukcji” – surrealistycznej opowieści o miłości. W „Bestii” miłość także jest głównym bohaterem filmu, z tą tylko różnicą, że tym razem Boe skupia się na ciemniej jej stronie. Miłość jako obsesja, choroba i utrata zmysłów, miłość odarta z całego lukru i fajerwerków.
Bruno bardzo kocha swoją żonę, tak bardzo, że jego uczucie zaczyna być destrukcyjne. Namiętność cechująca ich związek zaczyna być przekleństwem. Mężczyzna osacza uczuciem swoją ofiarę, która nie może już oddychać z przesytu emocji. Kobieta początkowo zafascynowana grą zaczyna z czasem uciekać od pułapki miłości w ramiona kochanka. Dla Bruno taki cios jest życiową tragedią, ból towarzyszący odtrąceniu odczuwa wręcz fizycznie.
Bruno bardzo kocha swoją żonę, tak bardzo, że jego uczucie zaczyna być destrukcyjne. Namiętność cechująca ich związek zaczyna być przekleństwem. Mężczyzna osacza uczuciem swoją ofiarę, która nie może już oddychać z przesytu emocji. Kobieta początkowo zafascynowana grą zaczyna z czasem uciekać od pułapki miłości w ramiona kochanka. Dla Bruno taki cios jest życiową tragedią, ból towarzyszący odtrąceniu odczuwa wręcz fizycznie.
Nie można tego filmu odczytywać wprost bo wtedy wiele scen będzie zupełnie bez sensu, tym bardziej, że reżyser nie ułatwia nam zadania mieszając chronologię i nie dając właściwie żadnych wyjaśnień. Po wyjściu z seansu nadałam „Bestii” etykietkę „typowego festiwalowego porąbanego filmu”. Kiedy myślę o nim z perspektywy czasu dostrzegam więcej znaczeń. Boe zrobił mroczny w wymowie film o uczuciu, które powszechnie kojarzy się ze szczęściem. U niego obserwujemy jak dwoje ludzi z miłości może się ranić i to w znaczeniu dosłownym. Bunt budzą naturalistyczne sceny z krwią w roli głównej, tak jakby reżyser sprowadził miłość do czysto fizjonomicznego wymiaru, dlatego wizja Duńczyka zdecydowanie nie jest do przyjęcia dla niewymagającego widza.
Bardzo specyficzne są zdjęcia: duże zbliżenia na twarze bohaterów, stwarzające klimat intymności co potęguję dodatkowo fakt, że w filmie właściwie nie ma muzyki. Akcja rozgrywa się między trójką bohaterów i nie ma oprócz nich żadnych innych postaci dzięki czemu historia jest bardzo intensywna. Do projektu zaangażowane zostały gwiazdy współczesnej duńskiej kinematografii, aktorzy bardzo charakterystyczni i wyraziści. Chociażby dla tych niecodziennych kreacji warto „Bestię” zobaczyć.
Głodnym skandynawskiego kina polecam Przegląd Kina Skandynawskiego PROGRAM