Babycall

„Babycall” reż. Paul Sletaune, Szwecja/Norwegia 2011
Anna wprowadza się ze swoim 8 letnim synkiem do nowego mieszkania. Jest bardzo nieufna do nowego otoczenia, a w stosunku do dziecka nadopiekuńcza. Widać, że musiała przejść jakąś mocną traumę. Boi się nawet zostawić synka samego na noc w pokoju obok. Chce go ciągle słyszeć dlatego kupuje elektroniczną nianię – tytułowe babycall.

„Babycall” zdobyło na ostatniej edycji festiwalu Lato Filmów główną nagrodę – Złote Pióro – za najlepszy scenariusz. To scenariusze są nagradzane na tym festiwalu, ale nagroda najbardziej należy się Noomi Rapace (Lisbeth Salander ze szwedzkiej ekranizacji „Millenium”) za główną rolę, którą z resztą otrzymała na festiwalu w Rzymie. „Babycall” to jej aktorski popis.

Film zagłębia się w zniszczoną, a może i chorą psychikę młodej kobiety. Anna nie potrafi tego odróżnić więc widz również nie wie jak ma się odnieść do zdarzeń, które obserwuje. Czy to się dzieje naprawdę czy tylko w głowie bohaterki? Co jest jej chorą wyobraźnią, a co rzeczywistością?

Kobieta boi się, że odnajdzie ją były mąż i zabierze syna. Pracownikom socjalnym mówi, że dziecko będzie się uczyć w domu. Dopiero gdy grożą jej konsekwencjami pozwala synowi uczęszczać na lekcje tak jak inne dzieci. Ale zawsze odprowadza go pod same drzwi szkoły, a potem czeka na ławce pod nią. Swoim zachowaniem budzi niezrozumienie, nawet irytację. Do Anny nie docierają jednak żadne racjonalne argumenty. Ona żyje w swoim świecie. Jedyna osoba, z którą nawiązuje kontakt to pracownik sklepu, w  którym kupiła babycall. Wraca do niego gdy urządzenie zaczyna dziwnie się zachowywać. Anna słyszy przeraźliwe krzyki, które prawdopodobnie „niania” łapie z sąsiedniego mieszkania… Co tam się dzieje? 

Noomi Rapace ma niewiarygodny dar skupiana na sobie całej uwagi widza. Jak zazwyczaj w kinie skandynawskim, film ma dość mało dialogów i są one często bardzo lakoniczne. Ale Noomi nie potrzebuje słów, jej twarz mówi wszystko. Każdy lęk, obawa, myśl są na niej wypisane jak na kartce. W jej czujnym wzroku, niepewnym uśmiechu, napiętej twarzy. Cały czas zastanawiałam się co siedzi w jej głowie. Czy Anna i jej syn rzeczywiście są zagrożeni czy to tylko umysł kobiety doprowadza ją do obsesji? To pozostaje zagadką do samych napisów końcowych.

Skandynawskie kino kojarzy się z wyblakłym, białym światłem. „Babycall” jest utrzymane właśnie w takiej tonacji, to świat pozbawiony intensywnych kolorów. Wnętrza są minimalistyczne, krajobraz surowy. Główna bohaterka mieszka na zupełnie bezosobowym ogromnym osiedlu. Wszystkie te zabiegi potęgują uczucie zamkniętego świata, w którym bohaterka sama przeżywa swoje emocjonalne „jazdy”. I może zakończenie wytrawnych kino maniaków aż tak bardzo nie zaskoczy, jeśli jednak lubicie się wgryzać w zawiłe psychologiczne historie, „Babycall” jest w tej dziedzinie kawałem precyzyjnej roboty. 


4 Komentarze

  1. suzarro

    Chyba się skuszę, ale pewnie tylko z powodu Noomi.

  2. Natalia

    i to jest słuszny powód 🙂

  3. Ania

    mogłabyś w tej recenzji napisać jedynie "film skandynawski" i już byś mnie przekonała

  4. Natalia

    mnie też tyle wystarczy za rekomendację 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *