Kwiecień upłynął mi pod znakiem dwóch Festiwali: Wiosny Filmów i Afrykamery.
20 Wiosna Filmów
Ten Festiwal znam doskonale i należy on do absolutnie ulubionych w moim mieście. Świetne pozycje: zarówno przedpremiery jak i powtórki, które są doskonałą okazją do nadrobienia zaległości, no i bilety za 7 zł! Festiwal jest zawsze perfekcyjnie przygotowany i poprowadzony. Organizatorzy ściągają zwycięzców najważniejszych festiwali filmowych oraz ich twórców dając możliwość wymiany zdań między nimi a widzami.
W tym roku najbardziej oczekiwałam pokazu filmu „Oh, Boy!”, o którym pisałam TU. Film mnie absolutnie urzekł, podobnie jak jego młody reżyser.
Na WF widziałam także:
Płynące wieżowce reż. Tomasz Wasilewski, Polska 2013
Dawno nie oglądałam filmu, który podczas seansu tak bardzo by mnie nie obchodził. Poważnie. Dziwna sprawa, ale kompletnie nie zostałam zaangażowana przez tę historię. Oddaję Wasilewskiemu, że ma doskonałe wyczucie stylu i rzeczywiście kręci wizualnie piękne filmy. Ale scenariusz i przede wszystkim budowanie postaci musi jeszcze dopracować.
Michael Kohlhaas reż. Arnaud des Pallieres, Francja 2013
Na seans wybrałam się z powodu Madsa Mikkelsena, który w tym filmie mówi po francusku. Klasyczna historia o walce uciśnionych o sprawiedliwość. Pięknie nakręcona w surowych krajobrazach przypomina „Valhallę: Mrocznego wojownika” Refna. Jak dla mnie zbyt hermetyczne. Ale ja mam awersję na filmy kostiumowe. I kaleczony język francuski.
Tom (Tom a la farme) reż. Xavier Dolan, Francja 2013
Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii na temat tego filmu. Ja nie wiem do końca czy mam go brać na poważnie czy traktować jako pastisz… W każdym razie fascynacja twórczością Dolana wciąż pozostaje dla mnie zagadką. I to dużą.
Na Afrykamerę wybrałam się z kolei po raz pierwszy choć Festiwal odbywał się już po raz dziewiąty i wyraźnie wyrobił sobie miejsce wśród warszawskiej publiczności.
Na moich pokazach sala pękała w szwach gromadząc wyjątkowo oryginalną widownię co również jest ciekawym przeżyciem.
Tutaj najbardziej oczekiwałam na pokaz „Połówki żółtego słońca”, o którym pisałam TU
Obejrzałam także ekranizację biografii Nelsona Mandeli:
„Mandela. Droga do wolności” reż. Justin Chadwick, RPA/ Wielka Brytania 2013
Nie przepadam za biopicami. Jest bardzo niewiele udanych filmów tego gatunku. Większość z nich to łopatologiczne odtworzenie życia bohatera pozbawione jakiegokolwiek artystycznego wkładu. „Mandela” niestety nie wyłamuje się z tej reguły. To solidny film, z wierną pierwowzorowi kreacją Idrisa Elby w roli afrykańskiego prezydenta, ale spełniający się jedynie w celach edukacyjnych. Sama nie wiem z resztą czy od tego rodzaju produkcji powinno się w ogóle wymagać czegoś więcej…
Dodatkowo winna Wam jestem kilka o zdań o następujących filmach, które nie załapały się na recenzję:
Grand Budapest Hotel reż. Wes Anderson, USA 2014
Nigdy nie należałam do fanów Wesa. Przyznam Wam się, że jego „Kochanków z księżyca” prawie całych przespałam. Ale chyba zmienię zdanie bo „Grand Budapest Hotel” mnie zachwycił. Nie będę już wspominać o wizualnej oprawie tego filmu, przecudownie dziwnych postaciach czy reprezentacji gwiazd bo to cechy charakterystyczne dla twórczości Andersona, ale jakie ten film ma tempo! I co za historia! Doskonała zabawa kinem, która zdarza się tak rzadko…
Noe. Wybrany przez Boga reż. Darren Aronofsky, USA 2014
Od tej pory wiem już jak wyobrażać sobie arkę Noego i całą logistyczną akcję pt. uratować wszystkie gatunki. I to będzie na tyle jeśli chodzi o plusy tego filmu. Ale Aronofsky będzie miał zawsze miejsce w moim sercu. Pewnie rzeczy się nie zmieniają.
Tylko kochankowie przeżyją reż Jim Jarmusch, USA 2013
Kolejne po „Sugar Manie” i „Detropii” spojrzenie na umierające miasto Detroit. Kolejna opowieść o outsiderach. Szkoda tylko, że takich snobach. Jako zwykły człowiek, któremu te kilkadziesiąt lat na Ziemi nie wystarczy by wszystko przeczytać i przesłuchać, poczułam się trochę urażona. Ale za scenę z występem Yasmine Hamdan nigdy tego filmu nie zapomnę.