„Banshee”: w Polsce serial nadawany był przez HBO i Cinemax
Sama się dziwię jak to się stało, że zaczęłam oglądać ten serial. Nigdy wcześniej nie oglądałam żadnego akcyjniaka. Ba! Nawet tego nie rozpatrywałam. No dobra, tak naprawdę to doskonale znam powód, dla którego sięgnęłam po „Banshee”: gdy przypadkiem zobaczyłam gdzieś trailer spodobał mi się aktor grający głównego bohatera. Tak, jestem tylko kobietą 😉 Po pochłonięciu niemal naraz dwóch serii polecę jednak ten serial każdemu bowiem naprawdę świetnie się go ogląda !
Nie znajdziecie w „Banshee” znanych twarzy, może z wyjątkiem Duńczyka Ulricha Thomsena („Festen”), który zresztą tworzy tu najlepszą aktorską kreację. Od razu uprzedzę, że fabuła czasem bywa mocno naciągana i nielogiczna. Serial ma jednak takie tempo i jest tak sprawnie zrobiony, że szybko przestaniecie zauważać drobne mankamenty.
do serialu przyciągnął mnie Lucas Hood,
ale to Job stał się moim ulubionym bohaterem 🙂
Lucas Hood jest młodym, świeżo upieczonym szeryfem Banshee. To nieduże miasteczko położone w stanie Pennsylvania wydaje się być sielskim i spokojnym miejscem w sercu Ameryki. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że kryje ono w sobie mnóstwo brudów i tajemnic. A największą z nich jest sam Pan szeryf. Wcale nie nazywa się Hood, i wcale nie jest szeryfem…
tylko jeden z tej trójki jest policjantem
Hood trafia do nieznanego sobie miasteczka w poszukaniu ukochanej z dawnych lat. Nie wie w co się pakuje. Nie zna tam nikogo, ale szybko orientuje się, że wpadł w siedlisko zła. Schronienie znajduje oczywiście w barze. A za barem drinki nalewa nie kto inny a były zawodowy bokser. Z kryminalną przeszłością, a jakże… Z kolei ukochana Ana prowadzi zupełnie nowe życie. Choć nie zapomniała jak się porządnie naparzać, na co dzień jest teraz szanowaną żoną i matką. Czy ma to wszystko porzucić dla młodzieńczej miłości?
Sugar i Hood, dwaj przyjaciele z kryminalną przeszłością
Banshee okazuje się być miasteczkiem kontrastów. Miesza się w nim wszystko co można znaleźć w prowincjonalnej Ameryce: Amisze, Indianie, motocyklowy gang, rasiści i kryminaliści żyją obok siebie. Każdy skrywa jakiś sekret, każdy ma wiele do ukrycia, każdy nie zawsze działa w zgodzie z prawem lub ustala swoje własne.
W mieście rządzi Kai Proctor. Eks-Amisz i psychopata. Na pozór obywatel – wzór. Nikt go nie ruszy bo świetnie umie się kryć ze swoimi zbrodniami, prokurator nie ma na niego cienia dowodu. A Kai w swej masarni mieli nie tylko zwierzęce resztki…
Rdzenni mieszkańcy Ameryki mają swój rezerwat, do którego nie dociera stanowe prawo. Są dumni, ale i tak samo zepsuci. Sprzedali się za kasyna.
Na obrzeżach spokojne życie prowadzą Amisze. Ale nawet wśród nich zdarzają się mroczne tajemnice…
Można nazwać „Banshee” współczesną wariacją nt. westernu. Mamy dobrych i złych, mamy szeryfa chcącego zaprowadzić porządek w opanowanym przez przestępców miasteczku, mamy zastraszoną społeczność i policję oraz sprzeczne interesy różnych grup. No i mamy samą postać szeryfa: przystojnego narwańca o dobrym sercu, który gotów jest sam jeden stawić czoła gangsterowi i który zrobi wszystko by odzyskać dawną ukochaną. Będziemy stać za nim murem, nawet kiedy będzie robił rzeczy straszne, nawet kiedy go poniesie, czy to szaleństwo czy głupota. To samotny mściciel z szemraną przeszłością, dla którego bardzo pragniemy szczęśliwego zakończenia.
rozpierducha w Banchee, czyli dzień jak co dzień
Wierzcie mi, że tak profesjonalnych bójek i tak ostrych scen erotycznych jeszcze w żadnym serialu nie widzieliście. Ciała wyginają się w bolesnych pozycjach, kości się łamią, krew leje, rozkosz rozsadza ekran.
Wspaniała rozrywka, która swą siłę wynosi z niewiarygodnego tempa fabuły i ciekawych postaci. Jest brutalnie, szybko i seksownie, a czasem nawet beznadziejnie romantycznie. I nie jest to tylko zabawa dla chłopców czy wielbicieli komiksów, to mój pierwszy akcyjniak a jestem zachwycona!
mieszkanki Banshee: piękne i niebezpieczne