„20 feet from stardom” reż. Morgan Neville, USA 2013
Największą kontrowersją ostatnich Oscarów nie był wcale brak statuetki dla Leo, ale wygrana filmu „O krok od sławy” jako najlepszego dokumentu, zamiast obstawianej przez wszystkich i bardzo utytułowanej „Sceny zbrodni”. Amerykański film o dziewczynach śpiewających w chórkach pokonał duńską propozycję w oryginalny sposób opowiadającą o indonezyjskich szwadronach śmierci. Nie są to filmy, które w ogóle można porównać, jednak po obejrzeniu „20 feet from stardom” ta kontrowersja zdecydowanie się osłabi. Jest to bowiem naprawdę świetny dokument.
Polski tytuł bardzo dobrze oddaje sytuację głównych bohaterek: przez całą swą karierę dosłownie i w przenośni ocierały się one o sławę i wielki sukces. Występowały z największymi i na największych scenach, nagrywały w najważniejszych studiach i wytwórniach, znały najlepszych producentów, przyjaźniły się gwiazdami. Zawsze były tuż za nimi. I ten jeden krok, który ich dzielił, okazał się być nie do pokonania. Co więc się stało albo właśnie nie stało, że nigdy nie wyszły z ich cienia?
„O krok od sławy” z jednej strony zdradza jak bezdusznie działa showbiznes, z drugiej jest alegorią do życia po prostu. Życia, w którym pojęcie sprawiedliwości zawsze pozostanie jedynie ułudą.
A więc poznajmy ich imiona: Darlene Love, Lisa Fisher, Tata Vega. To nie są zwykłe śpiewające w chórkach panie. To kobiety legendy. Bez nich nie zabrzmiałyby tak dobrze piosenki Raya Charlesa, Toma Jonesa, Joe Cockera, Bruce’a Springstina, Rolling Stones, Davida Bowie, Stinga czy Tiny Turner. Bez nich koncerty tych gwiazd byłyby potwornie nudne.
Nie brakowało im talentu. Mają nieziemsko piękne głosy, są też nieprzeciętnie muzykalne i wszechstronne. Usłyszycie je w musicalach, w bajkach Disneya, reklamach. Na płytach nagranych w USA i Europie. Śpiewające jazz, soul, rock and roll. Dlaczego więc nikt nie rozpoznaje ich na ulicy?
Okazuje się, że gdy raz wejdzie się w rolę tła (angielskie określenie „backup singer” świetnie oddaje to położenie) bardzo ciężko jest z niego wyjść. Części z nich zabrakło zwykłego szczęścia, części charyzmy; innym wytrwałości, a jeszcze innym siły przebicia. Jedne poddały się za wcześnie, inne walczą do końca. Jedne dopadła proza życia, inne rezygnacja.
„O krok od sławy” to także świetny dokument o muzyce II połowy XX wieku. Złożony z archiwalnych mało znanych zdjęć z występów, prób i nagrań, a także wywiadów daje obraz kuluarów przemysłu muzycznego i jest też sentymentalną podróżą do czasów kiedy muzykę tworzyli ludzie, a nie komputery. Najsmutniejsza bowiem konkluzja jest taka, że dziś w ogóle chórzystek już nikt nie potrzebuje. Przynajmniej w studio nagraniowym.
Lubię filmy o muzyce i muzykach, zwłaszcza dokumenty, a ten wyszedł spod ręki właściwie specjalisty w tej dziedzinie. Morgan Neville ma na swoim koncie kilka dokumentów muzycznych w tym świetne „Pearl Jam Twenty” czy „Ameryka według Raya Charlesa”.
Po seansie „O krok od sławy” piosenki takie jak „Walk on The wild side” Lou Reeda czy „Gimmie Shelter” The Rolling Stones już nigdy nie będę brzmiały dla Was tak samo. David Bowie był pod tak dużym wrażeniem tego filmu, że napisał po nim piosenkę specjalnie dla swojej byłej chórzystki Claudii Lennear. Na niedoceniane i zapomniane bohaterki w końcu ktoś rzucił światło. Aż dziw, że przez tyle lat nikt wcześniej na to nie wpadł…