„Bogowie” reż. Łukasz Palkowski, Polska 2014
Wszyscy lubimy historie o zwykłych ludziach dokonujących rzeczy niezwykłych. O ludziach z pasją, ludziach łamiących system, nie poddających się w swej walce i marzeniach. Amerykanie są mistrzami w tego typu motywujących opowieściach, nasze kino o sukcesach dopiero uczy się opowiadać.
Akcja „Bogów” rozpoczyna się w 1983 roku więc choć przed seansem wiedziałam oczywiście kim był Zbigniew Religa i czego dokonał, to cały ciąg zdarzeń ukazanych w filmie był dla mnie nowością. To, że te wszystkie zdarzenia po drodze do pamiętnego pierwszego udanego przeszczepu serca miały miejsce, potwierdza teorię, że życie dostarcza filmowcom najlepszy materiał. Doprawdy nie spodziewałam się tak ciekawej historii, ani tym bardziej, że można z niej zrobić porywający film.
Bo nawet jeśli historia rzeczywiście jest wprost stworzona na ekran, w polskim kinie przeważnie nie przekłada się to na dobry film. W tym przypadku jest inaczej bowiem na początku powstał świetny scenariusz czyli coś co w naszym kraju nie zdarza się często. To właśnie głównie dzięki niemu „Bogów” śledzi się z zainteresowaniem i w napięciu.
Oglądając „Bogów” zadawałam sobie pytanie, które przeważnie zadaje sobie podczas seansów polskich produkcji: o czym w zasadzie jest ten film? Robię to bo mam wrażenie, że nie zadają go sobie ani polscy scenarzyści, ani reżyserzy. Tutaj dosyć szybko wiedziałam co twórcy chcą mi powiedzieć. „Bogowie” są oczywiście o pierwszym przeszczepie serca, o powstawaniu Kliniki w Zabrzu, o lekarzach, o Zbigniewie Relidze – chirurgu, ale przede wszystkim są o człowieku, którego ambicja jednocześnie niszczy i doprowadza do sukcesu. I postawienie akcentu na ten aspekt uratował film przed byciem laurką czy informacyjno-dydaktyczną opowiastką co w naszym biograficznym kinie przeważa.
Tomasz Kot stworzył na ekranie postać bezkompromisowego lekarza, porywającego się na coś w zasadzie niemożliwego. Mieć pasję to jedno, ale walczyć i przekonać do siebie innych to już co innego. Religa miał niesamowitą charyzmę, upór i wiarę, które jednych przerażały, innych mu zjednywały. Wyprzedzał swoje czasy i jak powiedział mu jeden z profesorów „w Polsce było mu za ciasno”. Wrócił ze stażu z USA, gdzie chciano go zatrzymać, by realizować się w swoim kraju. Mimo, że miał przeciw sobie niemal całe środowisko. By podjąć walkę, którą on stoczył, trzeba mieć niesamowitą pewność siebie i upór. Za to wszystko jednak trzeba też zapłacić. Religa przyznał się do problemu z alkoholem, który miał w latach 80, palił jakieś kosmiczne ilości papierosów i praktycznie nie uczestniczył w życiu swojej rodziny. Miał w sobie coś z wariata, szaleńca, miał po prostu obsesję.
Bardzo doceniam jak naszkicowano tutaj konflikt. Wcale nienachalnie i bez uproszczeń na czarne i białe. Wystarczy wspomnieć, że „hamulcowy” Religi był jednocześnie jego mentorem, kimś kogo on ogromnie cenił i z którego zdaniem się liczył, z kim może nawet się przyjaźnił. Prawdziwie ciekawy konflikt jest bowiem nie wtedy gdy mamy dobrych i złych, a gdy każda strona ma swoje racje, a my czujemy, że po trosze się ze wszystkimi zgadzamy. „Starzy się boją, my nie możemy” – mówi o podjęciu próby przeszczepu serca Religa. Dziś dla nas jest to zabieg wręcz rutynowy, ale w latach 80 ubiegłego wieku nie mieścił się on w głowie nie tylko przeciętnego człowieka, ale i lekarza. I problemem nie był nawet poziom rozwoju medycyny, a dylematy moralne. Czy można eksperymentować z czyimś życiem, czy można bawić się w tytułowego Boga i przedłużać człowiekowi życie nie licząc się z konsekwencjami (pierwsze próby były przecież nieudane i pacjenci po paru dniach umierali). Pytań było więcej, np. jak poprosić matkę, u której syna stwierdzono śmierć mózgową, by oddała jego serce, kiedy przestajemy mieć do czynienia z człowiekiem, a mamy już tylko z ciałem? W tej roli wyśmienicie wypada Jan Englert jako prof. Sitkowski stawiający te pytania. On nie był przeciw Relidze, raczej uosabiał obawy, które Relidze były obce.
Kot gra Religę fenomenalnie. I nie chodzi tu nawet o odwzorowanie jego charakterystycznej przygarbionej postawy, specyficznego chodu i głosu, aktor stwarza na ekranie żywą postać. I to postać bardzo barwną. O Relidze krążą anegdoty, mity, legendy. Scenarzysta zebrał te historie, które wydarzyły się naprawdę jak na przykład notoryczne zwalnianie swoich pracowników i ich natychmiastowe przyjmowanie z powrotem czy zamiłowanie Religi do niebezpiecznie szybkiej jazdy. Tomasz Kot zaś wykreował postać, którą niby znamy, ale nie do końca z tego akurat okresu w jej życiu. Religa jest w „Bogach” bardzo ciekawym bohaterem, a nie tylko papierowym życiorysem.
Tomasz Kot gra oczywiście pierwsze skrzypce, ale ma też bardzo dobrych partnerów. Świetnie sprawdza się jego zespół pracowników, wśród nich Piotr Głowacki jako Marian Zembala i Szymon Warszawski jako Andrzej Bochenek. Religa miał szczęście do współpracowników, którzy znosili jego trudny charakter, a z czasem nauczyli się z nim obchodzić. Tak samo na planie: aktorzy wyraźnie tworzą zespół.
Autorzy filmu postawili na wysoki realizm produkcji i to bardzo zwróciło moją uwagę. Mieliśmy dużo filmów dziejących się w czasie PRL-u, ale w „Bogach” tak ładnie oddano klimat tamtych lat. To jest jednocześnie i urocze, i zabawne, i czasem przerażające. Meble, stroje, wystrój wnętrz, samochody – budzą rzewne wspomnienia. Z drugiej strony włóczące się za bohaterami czarne auta z agentami przypominają jak chore to były czasy. Ale i na nich Religa miał swoje sposoby: „ktoś Was musi leczyć” – powtarzał. A oni wtedy dawali mu spokój.
Bardzo przyłożono się także do medycznej strony historii. Ogromna część filmu dzieje się na sali operacyjnej i na samym stole. I rzeczywiście wygląda to bardzo profesjonalnie, jeśli ktoś nie lubi widoku otwartego ciała, organów, krwi to może mieć problem. Widać, że ekipa przeszła przeszkolenie bo sprawnie posługuje się narzędziami i fachowym językiem – czyli niezbędnymi atrybutami medycznych produkcji. Dobrze, że twórcy tutaj odrobili lekcje bo wielbicieli tego gatunku nie brakuje – patrz ja, wierna fanka „Chirurgów”. Słuchanie tych wszystkich komend sprawia przyjemność J
Podoba mi się też, że nie bano się w tym filmie ładnych ujęć. Kto by pomyślał, że zabrzański krajobraz pełen kominów i dymu, może się tak atrakcyjnie prezentować. Pięknie także sfilmowano Mazury – krainę odpoczynku Religi. To kolejny dowód na to, że w tym filmie przemyślano wszystko.
Co najbardziej warte jest podkreślenia to fakt, że nie brakuje w tej opowieści humoru i to tego znośnego. Cała sekwencja powstawania kliniki w Zabrzu jest przekomiczna. Świetnie to jest napisane, a jeszcze lepiej zagrane. Absurd PRL-u plus absurd autentycznej sytuacji gdy sami lekarze musieli doprowadzić swoją klinikę do stanu użyteczności, tworzą jedną z lepszych komediowych scen jakie widziałam w polskim kinie od lat.
Jedyne co mnie mierziło to po pierwsze nie do końca dobrze dobrana muzyka, ale przede wszystkim – i to jest ogromny problem całej polskiej kinematografii – zupełne zbanalizowanie postaci kobiecych, myślę tu głównie o Annie Relidze. Po raz kolejny po „Wałęsie” czy „Jacku Strongu”, kobieta jest tylko żoną u boku mężczyzny. Jeśli chodzi zaś o aktorskie zadanie to jest ono również bardzo ograniczone. Polega w zasadzie na wymownych milczących spojrzeniach i pocieszających przytulaniach. Żal mi aktorek, którym w takich filmach nie daje się nawet jednej dobrej i znaczącej sceny. Czekam na film, którzy obedrze kobiety ze stereotypów i da im do zagrania nieco więcej..
„Bogowie” będą bardzo pozytywnym zaskoczeniem tej jesieni.