Gdzie jest moje pokolenie ? „Hardkor Disko” , „Małe stłuczki” i „Heavy Mental”

„Hardkor Disko” reż. Krzysztof Skonieczny, Polska 2014 
Obejrzałam ostatnio 3 polskie filmy, określane przez twórców i media mianem filmów o współczesnych młodych ludziach. W zasadzie w żadnym z nich nie odnalazłam nawet cząstki siebie, swojego życia, mojego świata, znajomych. Więc albo ja w środku mam jakiegoś starego dziada, albo to po prostu nie jest o mnie.
„Hardkor Disko” 
Krzysztof Skonieczny ewidentnie stara się powiedzieć coś ważnego o świecie i kondycji dzisiejszych młodych ludzi. Robi to jednak z takim uproszczeniem i płytkością, które mnie od filmu i stawianych przez niego tez, skutecznie odrzucają.  
Historia w „Hardkor Disko” opiera się na postaci tajemniczego Marcina przeprowadzającego osobistą krucjatę zemsty. Jakie ma ku temu powody nie jest jasno powiedziane, ale możemy się tego domyślać.
Szczątkowa fabuła nie okazuje się tu problemem, bardziej to co za nią stoi, a właściwie stać miało. Zepsuty świat, zblazowana młodzież, dorośli bez zasad moralnych. A wszystko w formie krzykliwego teledysku. Jak impreza to na maksa, jak zepsucie to do cna. Tylko, że te migające obrazki, te „kontrowersyjne” sceny w ogóle nie ruszają. Nie ruszają bo są zbyt przerysowane i plastikowe.
Właściwie zrezygnowano z dialogów, a jak już się pojawiają to tylko jako prześmiewczo-coelhowskie bon moty. To odebranie głosu bohaterom jest bardzo wymowne bo „Hardkor Disko” skupia się bardzo na formie, zapominając o treści. Bohaterowie to też w zasadzie tylko figury, każda ma przedstawić inną formę moralnej zgnilizny, i na tym jej rola się kończy. Innymi słowy: na ekranie zabrakło ludzi, są tylko jakieś persony.
Najmocniejszą stroną filmu jest wcielający się główną postać Marcin Kowalczyk oraz ścieżka dźwiękowa. Kowalczyk ma w sobie coś co sprawia, że hipnotyzuje na ekranie. Nie da się za nim nie podążać, nie szukać czegoś w jego oczach, nie próbować go rozgryźć. Z kolei dobór muzyki bardzo pomaga Skoniecznemu budować nastrój niepokoju, niedopowiedzenia i zagubienia w bezdusznej stolicy. A propos: męczy mnie to demonizowanie Warszawy. Umówmy się – ani to metropolia, ani siedlisko zła. Trochę mnie śmieszy filmowanie jej w ten sposób. To na pewno nie jest miasto, które znam przez całe życie.
Skoniecznemu udała się o dziwo rzecz wydawałoby się niemożliwa. Podczas gdy sam film ciężko jest wybronić, on sam wyszedł z tego eksperymentu z tarczą. Przy całej nieudolności i efekciarstwie „Hardkor Disko”, nie sposób nie zauważyć, że Skonieczny ma talent, wyczucie i po prostu filmowy zmysł. Przede wszystkim umie prowadzić aktorów, świetnie współpracuje ze swoim autorem zdjęć i szuka ciekawych rozwiązań. Co najważniejsze ma swój styl i nadaje filmowi autorski charakter. Dlatego ja jestem bardzo ciekawa jego dalszej drogi, bo jako reżyser posiada atrybuty, których wyuczyć w żadnej szkole się nie da.

„Małe stłuczki” reż. Aleksandra Gowin, Ireneusz Grzyb, Polska 2014 


Ten film najchętniej określiłabym mianem nieporozumienia. I koniec. Podczas seansu ledwo powstrzymałam się, żeby nie chwycić za rękę mężczyzny siedzącego obok mnie, krzyknąć mu: ten film jest straszny! i razem wybiec z sali by uratować nas od tej męki. Poważnie.
Przeczytałam gdzieś, że to list miłosny do Łodzi. List na pewno, ale nie wiem czy miłosny. Faktem jest, że miasto przedstawiono tam w znacznie prawdziwszy sposób niż Warszawę w „Hardkor Disko”. Łódź w „Stłuczkach” rzeczywiście jest w specyficzny sposób malownicza i intrygująca.
Na spotkaniu z widzami scenarzysta i zarazem współreżyser filmu przyznał, że scenariusz „Małych stłuczek” powstał z pomysłu na film, składającego się z kilku osobnych historyjek, którego nigdy nie udało się zrobić. Oj widać to bardzo. Widać brak spójnego scenariusza, brak dialogów, brak sensu w ogóle. Tu nie ma trzymającej się kupy fabuły, nie ma ludzi, w których dostrzeglibyśmy coś znajomego. Postacie posiadają tylko zbiory jakiś cech, nie żyją na ekranie.
Z fajnego punktu wyjścia – zajęcia głównych bohaterek, polegającego na opróżnianiu domów zmarłych ludzi, historia zbacza na bardzo nijaki tor. Zamiast podrążyć trochę tę kwestię, koślawo stara się opisać dziwną relację osobliwej trójki. Ona, jej przyjaciółka lesbijka i porzucony przez żonę chłopak, niby się do siebie zbliżają w różnych konfiguracjach, ale tak naprawdę odpychają. Nie stać ich na poświęcenie, pełne zaangażowanie, szczerość uczuć wobec siebie. Niby chcą, ale nie wystarczająco, niby wyciągają do siebie ręce, a za chwile robią krok w tył. Młodzi dorośli nieogarnięci w rzeczywistości.
Dialogów w „Małych stłuczkach” nie da się słuchać. Są tak kuriozalne i pretensjonalne, zmyślone i szeleszczące. Motywy działań bohaterów i ich intencje właściwie nie istnieją. Oglądamy paradę kukiełek poruszających się bez celu.
Aktorsko to jest film całkiem niezły, zdjęcia również robią swoją robotę. Ale scenariusz i reżyseria masakrują go na całej linii. Bardzo duży zawód.
Oba filmy obejrzałam na Festiwalu Wiosna Filmów 2015 
„Heavy mental” reż. Sebastian Buttny, Polska 2013  


Film eksperyment okazał się być najzgrabniejszą opowieścią ze wszystkich trzech. Choć nie pozbawiony wad, potrafi do siebie przekonać.
Tu także fabuła kręci się wokół trójki bohaterów, może ciut starszych niż w dwóch poprzednich filmach. Pracownik domu starości prosi nowo poznanego znajomego aktora by ten poderwał dla niego dziewczynę. Brzmi dziwnie, ale aktor zgadza się na taki układ i wkrótce cała trójka ląduje na wakacjach nad morzem.
Urzekł mnie klimat tego filmu, ładne ciepłe zdjęcia, długie wieczorne rozmowy, malownicze polskie plaże. 
Bohaterowie również są w potrzasku emocjonalnej niemocy, ograniczeni strachem i niepewnością. Chcą żyć pełną piersią, ale zbyt szybko odwracają się od swoich uczuć. Chcą rozmawiać, ale te rozmowy nie kończą się dla nich dobrze, chcą być blisko, ale im nie wychodzi.
„Heavy mental” jest dojrzalsze i emocjonalnie bardziej wiarygodne. Bohaterowie odzwierciedlają zagubienie obecnych młodych dorosłych. Ich nieprzystosowanie, wycofanie i zostanie w przedsionku dorosłości. Film ubiera w ramy ten moment w życiu kiedy młodość już tam gdzieś nam ucieka, a my jeszcze kurczowo się jej trzymamy.
Byłby to film znacznie lepszy gdyby lepiej go obsadzono. Główny bohater wiele traci przez strasznie nieporadnego, drewnianego aktora. Za to Piotr Głowacki wyrasta z kolei na aktora, który obroni się w każdej roli i w każdym filmie. Ma w sobie naturalność sprawiającą, że wierzy się w jego postaci bez względu na otoczenie i warunki.

Cieszę się, że polskie młode kino nie boi się eksperymentować. Ja się w prawdzie w tych próbach nie odnajduję, a więcej swojego stanu ducha i rozterek znajduje w serialu amerykańskiego komika po 40 – tce „Louie”, ale może po tych wstępnych przymiarkach powstanie w końcu wiarygodny polski film o young adults. Czekam na to. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *