„Begin again” reż. John Canrey, USA 2014
Czy piosenka może uratować twoje życie?*
Co oglądacie w wakacje? Ja głównie nadrabiam seriale. Do kina chodzę rzadziej. Bo za ciepło, bo są inne ciekawsze rzeczy, bo repertuar nie pasuje, bo lepiej przypomnieć sobie coś starego i na leżaku. Lato to czas kiedy bez skrępowania można oglądać lżejsze kino bo przecież wymówka „nic innego nie grają” akurat wtedy jest prawdziwa. Gdy żar leje się z nieba, triumfy odnoszą kiepskie horrory i komedie oraz filmy lekkie i zabawne, których jedynym celem ma być zadbanie o nasze dobre samopoczucie. Wiecie, że w Los Angeles co roku odbywa się festiwal filmów wprowadzających w dobry nastrój? „Happy feeling movies”, „cheer-up movies” „feel good movies” „movies that put you in a good mood” – istnieje mnóstwo określeń na kino tego typu. Z reguły je omijam. Ale czasem skuszę się na nie jak na czekoladowego batonika – dla tej krótkiej i ulotnej chwili przyjemności.„Zacznijmy od nowa” zachęciło mnie najbardziej tym, że to film o muzyce, a ja filmy o muzyce od zawsze bardzo lubię. Faktem jest też, że dobra ścieżka muzyczna uratowała już niejeden przeciętny film. Jak nie da się oglądać to przynajmniej będzie czego posłuchać – pomyślałam.
Gdy parę lat temu na naszych ekranach gościło „Once” długo zwlekałam z jego obejrzeniem. Z dużym opóźnieniem, po Oscarowym sukcesie w końcu nadrobiłam ten seans. To nie jest mój film. Ale bardzo urzekła mnie „behind the story”. Kiedy naprawdę niezależni i zupełnie nieznani twórcy odbierali za ten film statuetkę Akademii, był to magiczny moment w Mieście Aniołów. Okazało się, że skromność i wrażliwość mogą czasem znaleźć sobie miejsce w najbardziej próżnej branży na świecie. Po 8 latach reżyser „Once” John Canrey wraca na ekrany z tym samym niemal pomysłem. To znowu muzyka ma nieść film. Tak jakby zrobił dalszą część swojej opowieści. Co się dzieje po tym gdy odniesie się sukces? Gdy z małego mieszkania w małym miasteczku przeniesie się do apartamentu w mieście miast? Gdy wszystkie możliwości i drzwi staną otworem? Co dzieje się potem?
W miłosnych historyjkach najbardziej liczą się tzw. „cute moments” czyli te urocze momenty poznania się pary, wyznania miłości czy powrotów. Billy Wilder zawsze o tym pamiętał. W „Zacznijmy od nowa” te najbardziej cute dotyczą muzyki. Czyż pomysł na nagranie każdej piosenki w plenerze w innym miejscu Nowego Jorku nie jest genialny? Czy poznawanie się poprzez swoje playlisty na iPhonach nie jest ujmujące? I wreszcie, czy wyśpiewanie komuś, że ma się go gdzieś, albo chce się znowu być razem nie jest poruszające? NO JEST!
Jest słodko, jest przyjemnie i uroczo. Może się to wydać niewiarygodne, ale to działa. „Zacznijmy od nowa” jest dobrym filmem. Wcale niegłupim i wcale nie takim naiwnym. A najbardziej uwiarygodnia go Mark Ruffalo jako Dan, a właściwie Hank Moody muzycznego biznesu. Loser z zasadami, lekkoduch z niesamowitym instynktem. W nieśmiałej kompozytorce Grecie (Keira Knightley) dostrzegł coś czego nikt zobaczyć się nie spodziewał. Znalazł wielki skarb, który zdecydował się oszlifować jakby miało to być zadanie jego życia. Jasne, że ona była mu tak samo potrzebna jak on jej, tych dwoje stworzyło duet idealny. Zdrapuje więc przygniecioną paskudnym rozstaniem z chłopakiem-gwiazdorem Gretę z podłogi i wpompowując w nią nową nadzieję, stawia na nogi. Nie patrz wstecz, cokolwiek się wydarzyło to przeszłość, a świat stoi i czeka na Ciebie. To motto przydało się im obojgu. Przyda się i Wam. Nie tylko na wakacje.
* „Can a Song Save Your Life?” to pierwszy roboczy tytuł filmu.
Ps. A to moja ulubiona piosenka z niego: