„Angel’s share” reż. Ken Loach, Wielka Brytania 2012
Pamiętacie swój pierwszy łyk whisky? Ja tak. Smakowała i pachniała jak benzyna J Na parę ładnych lat skutecznie mnie to odstraszyło. Do whisky się dorasta. Dojrzewa. Gdy po raz pierwszy z własnej woli zamówiłam przy barze whisky zrozumiałam, że skończyły się moje młodzieńcze lata.
Whisky w kinie symbolizuje zazwyczaj władzę, wysoką pozycję, klasę. Z nizinami społecznymi kojarzą się raczej najtańsze alkohole dlatego bardzo byłam ciekawa jak te skrajności połączy Brytyjki reżyser Ken Loach.
Lubię kino Loacha. Bo lubię kino europejskie, społeczne, zaangażowane. Kino o zwykłych ludziach i ich codziennych problemach. Loach zawsze właśnie o tym kręci. Jest wierny angielskim klimatom oraz sprawom z domowego podwórka. Cenię go bardzo za konsekwencję a przy tym i skromność. Gdy odbierał w tym roku w Cannes nagrodę za reżyserię „Whisky dla aniołów” („Angel’s share”) był autentycznie zaskoczony i wzruszony. A przecież to już reżyser uznany i doświadczony.
Bardzo mi się podoba geneza tytułu filmu, przypominająca trochę tajemnicę związaną z tytułem „21 gram”, które podobno stanowią wagę duszy. Loach przytoczył powiedzenie ze światka wielbicieli whisky. Gdy trunek leżakuje w beczce by nabrać tego wyjątkowego aromatu, wyparowuje z niego 2%. Mówi się wiec, że ta utracona część należy do aniołów. Urocze, prawda? To co mi się z kolei bardzo nie podoba to to co zrobił z plakatem filmu polski dystrybutor. Gdy zobaczyłam go na mieście po raz pierwszy towarzyszyło mi ogromne poczucie żenady. Z resztą przeczytajcie sami: http://plakaty.blox.pl/2012/10/Love-me-love-me.html
Co do samej historii. Jest to słodko-gorzki komediodramat obyczajowy. Zaczyna się dość ciężko. W sali sądowej poznajemy czwórkę młodych ludzi, którzy za drobne przestępstwa (kradzież, pobicie) zostają skazani na prace społeczne. Nasi bohaterowie to ludzie choć jeszcze młodzi to już przegrani. Z marginesu społeczeństwa, które w nich nie wierzy, długoterminowi bezrobotni z dysfunkcyjnych rodzin. Społeczne prace nadzoruje Harry – poczciwy Anglik w średnim wieku a jak się okazuje także wielki miłośnik whisky. Harry zaprzyjaźnia się z Robbiem – swoim najmłodszym podopiecznym i proponuje mu wyjazd na szkolenie z gatunków tego szlachetnego trunku. W skutek nieporozumienia musi zabrać w końcu całą niepoważną czwórkę. Okazuje się, że Robbie odkrywa w sobie talent. Ma chłopak nosa, dzięki któremu jest w stanie po zapachu rozpoznać co to za whisky. I tak właśnie whisky i to bardzo droga whisky, niespodziewanie staje się dla niego przepustką do innego świata.
Ken Loach nakręcił film z happy endem, optymistycznym przesłaniem. Płynnie przeszedł od społecznego, ciężkiego dramatu do kryminalnej komedii. Wiadomo, że u tego reżysera nigdy nie może być zupełnie lekko, ale podoba mi się taka odmiana w jego twórczości. Reżyser nigdy nie ukrywa też, że staje po stronie tych słabszych, z którymi system zazwyczaj obchodzi się bezdusznie. On w nich wierzy. Jest tu świetna scena konfrontacji ofiary pobicia z jego sprawcą. Scena mająca ogromny wpływ na to jak będziemy oceniać głównego bohatera. Choć to on był tym złym, widzimy jak bardzo przeżywa to spotkanie. Zaczynamy wtedy widzieć w nim nie zwyrodnialca, ale młodego chłopaka, który jest zagubiony. Zaczynamy wierzyć, że jeśli ktoś da mu szansę, wyjdzie na ludzi. Wprawdzie Glasgow jak zawsze jest szare a jego mieszkańcy smutni i bezrobotni, ale puenta już taka czarna nie jest. Z przeklętego koła pokoleniowej biedy i braku perspektyw udaje się czasem wydostać. Dzięki własnej woli, pomocy innych, miłości oraz wsparciu bliskiej osoby no i odrobinie szczęścia…;) Cheers!
i ta piosenka:
PS. Przypominam o konkursie na blogu związanym z „Whisky dla Aniołów”, który trwa do 19/10!
Czekam tym niecierpliwiej, że to kolejna pozytywna recenzja:)
Też lubię kino Loacha. Na Whisky dla aniołów się wybieram, jakżeby inaczej. Ciekawa recenzja! 🙂