„Bez wstydu” reż. Filip Marczewski, Polska 2012
Cieszy mnie, że w polskim kinie doczekaliśmy się w końcu sytuacji kiedy to czeka się z niecierpliwością na filmy debiutantów a nie tzw. „wielkich mistrzów”. No, przynajmniej ja na nie czekam. Bo to debiutanci rozwijają ten przemysł, mieszają w nim, łamią tabu. Albo chociaż mają takie aspiracje. Debiutantów ocenia się łagodniej, dostrzegając przede wszystkich ich potencjał i dając czas na rozwój umiejętności. Dlaczego też recenzję filmu „Bez wstydu” – debiutu Filipa Marczewskiego, zacznę od plusów.
Wiecie już, że jestem bardzo czuła na plakaty i trailery filmowe. Poster „Bez wstydu” jest świetny. Zastanawiający, podniecający, ładny. Trailer bardzo mądrze zmontowany, wciągający, ale odkrywający bardzo mało kart. Tak jak lubię. Sztuka robienia dobrych plakatów i sprytnych zapowiedzi nie jest jeszcze mocną stroną polskiego runku więc tu należy się pochwała. Szkoda tylko, że tej namiętnej sceny, którą plakat przedstawia, nie doczekamy się w filmie. Takie małe kłamstewko. Nieładnie. Gdybym była złośliwa to plusy zakończyła bym już w tym miejscu, ale jak już sama wspomniałam: debiutantów traktujemy bardziej pobłażliwie więc szukam dalej.
Marczewski poruszył jedno z największych tabu naszej kultury: kazirodczą miłość. Zjawisko, o którym się nie mówi, nie pisze, nie kręci filmów. Zjawisko bardzo piętnowane, zakazane nie tylko moralnym kodeksem, ale i konkretnym paragrafem. Reżyser odważył się ruszyć śmierdzącego trupa. Teoretycznie już za to należy się uznanie.
Tylko, że ja mam duże wątpliwości co intencji reżysera. Jeżeli porusza się bardzo kontrowersyjny temat, ale tylko na zasadzie „chciałbym i boje się”, a raczej nie mam za bardzo na niego pomysłu, to ja się zastanawiam jaka tu była kalkulacja. Zaszokować paroma hasłami: brat kocha siostrę! kazirodczy stosunek!; dorzucić skrawki gołego, ponętnego ciała, rozpalić wyobraźnie by nabić sobie frekwencję i na tym zakończyć? Gdybym była w gimnazjum to pewnie wyszłabym z kina z rozpalonymi policzkami. Ale nie jestem. I Pan, Panie reżyserze, zdaje się też już nie…
Zanim przejdę do fabuły, która jest największą bolączką „Bez wstydu”, zastanowię się nad aktorstwem, a raczej jego prowadzeniem, którego bardzo zabrakło. Po pierwsze Tadzik – zakochany w swej przyrodniej siostrze młodszy brat, grany przez Mateusza Kościukiewicza. Kościukiewicz podobał mi się we „Wszystko, co kocham” i „Matce Teresie od kotów”, zaczynam jednak zastanawiać się nad jego przyszłością. Jeśli w każdym filmie będzie grać wciąż tą samą postać to jest to trochę brnięcie w ślepą uliczkę. Mam wrażenie jakby reżyser w ogóle mu nie pomógł przy tej roli, nie nakierował, nie utrzymał w ryzach. Podobnie z resztą z Agnieszką Grochowską. Jestem wielką fanką tej aktorki, która w każdym filmie potrafi być zupełnie inną postacią. Szarą myszką, pospolitą kobietą, uroczą dziewczyną albo prawdziwą sex bombą. Jej Anka jest nieokrzesana, wyzywająca, szalona. To odpycha, to przyciąga brata prowadząc z nim erotyczną grę. Ale znowu jakoś nie idzie to w tę stronę, w którą powinno. A właściwie nie idzie w żadną stronę, do niczego nie prowadzi…
W ostatnim numerze tygodnika „Wprost” reżyser zapewnia: „Chciałem, żeby nie wyszło błaho”. No cóż, jest jeszcze gorzej – boleśnie banalnie. Marczewski nie miał pomysłu jak poprowadzić ten kazirodczy romans. Mam silne wrażenie, że on sam nie wiedział co chce właściwie widzowi powiedzieć. Aby zapchać więc scenariusz do wiodącego zakazanego związku dodaje jeszcze jedną historię, również z marginesu. Tadzik zaprzyjaźnia się z Cyganką. Jak wiadomo w Polsce Cyganów nikt nie lubi. Społeczność miasteczka, w którym toczy się akcja jest wobec nich dość brutalna. Napada na nich, wyzywa, podpala domy. Już sam research wydaje się niezbyt dobrze przeprowadzony. Proszę mi pokazać gdzie w Polsce mamy taką romską dzielnicę na wzór nowojorskich narodowych gett? Szczegół. Ważniejsza jest metafora, która ma się za tym kryć: miłość brata i siostry jest przez społeczeństwo z góry odrzucana, tak jak z zasady wyklucza się ze społeczeństwa Cyganów. Prościej się nie da? A to nie wszystko, mamy tu jeszcze wątek małżeńskiej (i nie tylko) zdrady, korupcji w polityce oraz taki kaliber jak nazistowskie bojówki. Tak, te wszystkie wątki są poruszone w jednym filmie. Żeby było mocniej za tło służy obrzydliwy (bez urazy) Wałbrzych. Przecież musi być brzydko i biednie, inaczej nic by nas nie poruszyło. Tak oto dostaliśmy zlepek kilku historyjek bez poważnego zgłębienia żadnej z nich. Kontrowersja i tak sama się sprzeda, prawda?
„Bez wstydu” to film, który niestety się nie udał. Nawet muzyka Pawła Mykietyna, nad którego talentem zawsze się rozpływałam, jest tutaj zupełnie niesłyszalna. Historia ugrzęzła w bagnie uproszczeń a jej realizacja w przekleństwie przeciętności. Nie dajcie się nabrać.
Niestety się tego obawiałam – że wyjdzie banał, kontrowersja tylko na plakacie i zapowiedzi, to wszystko się gdzieś rozpłynie, przytłaczająca mnogość wątków. Kościukiewicz bardzo podobał mi się w "Matce Teresie od kotów" ale tak jak napisałaś, wydaje mi się, że gra wciąż te samą rolę. No trudno. Czekam dalej na coś dobrego i polskiego 🙂
No to mnie zaskoczyłaś. Myślałam, że to będzie coś świeżego, a tu stereotyp na stereotypie. Szkoda. Dzięki za ostrzeżenie.
"Zjawisko, o którym się nie mówi, nie pisze, nie kręci filmów." – zależy od kręgu kulturowego, w Japonii powstają o tym nawet anime dla nastolatków, jest tego niezliczona ilość, w różnych wariantach.
Plakat też uważam za bardzo udany. Zwłaszcza jeśli porówna się go z pierwszym projektem, tym z Gdyni.
w wielu krajach, również europejskich, kazirodztwo nie jest ścigane prawem jeśli dotyczy – tak jak w filmie – osób dorosłych. Podejrzewam więc, że gdzieś się o tym mówi więcej. W Polsce jeszcze nie. Japońskie anime – to dla mnie ziemia nieznana i trochę przerażająca ; )
Anime to też kino, zresztą inspirujące także kino aktorskie, warto je znać.
Jest niezły węgierski film o kazirodztwie, oparty na prawdziwej historii, brat i siostra, wielokrotnie skazywani, zawszę po wyjściu z więzienia kontynuujący nielegalny związek. Film powstał za komuny, wtedy też poruszano drażliwe tematy. Tytułu nie pamiętam, ale film był bardzo realistyczny.
brzmi smutno, też liczyłam na coś ambitnego i ciekawego, co zrobiłoby na mnie podobne wrażenie jak film "Od początku do końca" o kazirodczej miłości dwóch braci…
No cóż, tak właśnie podejrzewałam – że ni będzie to film najlepszy. Spotkałam się już z wieloma negatywnymi opiniami i na pewno filmu nie obejrzę.
Pozdrawiam.
Nie przepadam za polskim kinem. Nasza rodzima twórczość wypada naprawdę słabo, widzę, że ten film nie stanowi wyjątku 🙂
"Proszę mi pokazać gdzie w Polsce mamy taką romską dzielnicę na wzór nowojorskich narodowych gett?"
Na Śląsku, np. w Zabrzu jest dzielnica zamieszkana przez Romów, biorąc pod uwagę, że lwia część mieszkańców jest bezrobotna, rzeczywiście przypomina getto.
A co do kazirodztwa jest potępiane z pewnych konkretnych względów, wyszło z użycia, kiedy okazało się, że z takich związków rodzą się chore albo upośledzone dzieci. Genetyka mówi zdecydowane nie. To jest m.in. problem hodowli rasowych zwierząt, rozmnażanie ze sobą zbyt blisko spokrewnionych osobników powoduje, że młode są mniej odporne i mniej inteligentne. Kazirodztwo to idealny przykład, że stereotypy nie zawsze są złe. Uprzedzenia wobec tego typu związków wpływają na korzyść ludzkości.