Amerykanin w Paryżu – „2 dni w Paryżu”
July Delpy to prawdziwa osobowość kina. Znamy ją przede wszystkim jako aktorkę, m.in z „Białego” Krzysztofa Kieślowskiego, tymczasem jest także piosenkarką, scenarzystką, producentką i reżyserką. „Dwa dni w Paryżu” to praktycznie jej popis we wszystkich tych rolach, no może w wyjątkiem śpiewu.
Międzykontynentalna para zakochanych z dwuletnim stażem – Amerykanin Jack i Francuzka Marion – wybiera się w romantyczną podróż po Europie. Jednym z punktów wycieczki jest stolica miłości – Paryż, gdzie nadarza się okazja do poznania przyszłych teściów i znajomych ukochanej. Niby zwykła sprawa, a jednak różnica kultur i doświadczeń, bariera językowa oraz wybuchowe charaktery robią swoje.
Siła i jednocześnie urok „Dwóch dni w Paryżu” tkwi w jego ogromnym realizmie, zastępującym miejsce amerykańskiej cukierkowatości. Bohaterowie nie są nieskazitelni, ich związkowi daleko od ideału, a mimo to wierzymy w nich i w ich miłość. Dodatkowo film jest niesamowicie zabawny. Mimo, że może wydać się trochę „przegadany”, bo akcja oparta jest głównie na wymianie zdań, nie nudzi ani przez chwilę. Widać tu fascynację i czerpanie z Woody’ego Allena, który niemalże opatentował tego rodzaju narrację. Dialogi są odważne, czasem wręcz ostre, a czasem tak życiowe, że aż banalne, ale nigdy nie słychać w nich fałszu. Śledząc rozterki bohaterów, chce się rzec: życie po prostu. Delpy oprócz próby analizy trudności porozumienia się mężczyzny i kobiety, ociera się o tematy ogólniejsze. Wyśmiewa narodowe przywary, obala i utwierdza stereotypy, uderzając przy tym bardzo umiejętnie raz w poważną, raz w ironiczną nutę. Gani za rasizm, wytyka fanatyzm, ale i szydzi z pseudointelektualizmu czy obśmiewa quasi antykonsupcjonizm.
Francuzka świetnie spisała się także w doborze i poprowadzeniu aktorów. Powierzenie głównej roli męskiej Adamowi Goldbergowi okazało się bardzo słuszną decyzją. Aktor przybył do Paryża, gdzie kręcono film, tuż przed samym rozpoczęciem zdjęć i z marszu wcielił się w swoją postać. Jego Jack jest wiarygodny w swej nieporadności, niekłamany w próbach zrozumienia dziwnych zachowań kobiet i bardzo trafny w ripostach. Dodatkowo bije z niego poczciwość i szczerość. Julie Delpy gra zaś bohaterkę bardzo zbliżoną charakterem do siebie samej – obie lubią dużo mówić. Marion cechuje dodatkowo zbytnia wybuchowość, a momentami niedojrzałość, miesza się w niej dzika dusza artystki ze zdecydowaniem wyzwolonej kobiety. Aktorka autentycznie oddała wewnętrzny konflikt bohaterki, która z jednej strony chce miłości na całe życie, a z drugiej – nie do końca angażuje się w związek, gdyż boi się być z kimś na zawsze. Paryską ekipę dopełniają prawdziwi rodzice Julie Delpy w rolach matki i ojca Marion. Reżyserka przyznała, że oboje uważa za znakomitych aktorów i bardzo lubi z nimi pracować. Efekt rzeczywiście jest rewelacyjny, ich kreacje są bardzo barwne i na pewno zapadają w pamięć.
Nie mam żadnych zastrzeżeń do pracy, którą wykonała Delpy: jej film ogląda się po prostu świetnie. Reżyserce udało się połączyć lekkość francuskiego kina z dobrym amerykańskim warsztatem. Chętnie zredefiniowałabym pojęcie komedii romantycznej, uznając „Dwa dni w Paryżu” za wzór tego gatunku.