Filmy na jeden temat – „Shooting dogs” o wojnie domowej w Ruandzie

shooting dogs
W małym państewku Ruanda w sercu Afryki w okresie wojny domowej w przeciągu trzech miesięcy zginęło ponad 800 tysięcy ludzi. Tego ludobójstwa dokonało jedno plemię na drugim: Hutu na Tutsi. A wszystko działo się na oczach biernego oddziału wojsk ONZ. Dlaczego biernego? Bo tego co widziało nie chciało uznać za ludobójstwo, a tylko ta okoliczność pozwalałaby na zbrojną interwencję.
 
„Shooting Dogs” to jeden z  filmów próbujących opowiedzieć te tragiczne dni. Jest to obraz próbujący rozliczyć się z okrutną historią, tak jak wciąż próbuje to zrobić Międzynarodowy Trybunał Karny dla Ruandy powołany przy udziale Narodów Zjednoczonych.

Tytuł „Shooting Dogs” pochodzi od paradoksalnego rozporządzenia ONZ zezwalającego swoim żołnierzom strzelać do psów, ale zabraniającego otwierania ognia do ludzi, jeśli oni pierwsi nie zakatują. Doprowadziło to do sytuacji gdzie Hutu wyżynali w pień Tutsi na oczach całkiem bezczynnych służb ONZ. 

Film ma na celu przede wszystkim przybliżyć międzynarodowemu społeczeństwu ogrom i okrucieństwo tej zbrodni, a także to jak w jej obliczu zachował się biały, „cywilizowany” człowiek. Fabuła przedstawia autentyczne zdarzenia, które miały miejsce Szkole Technicznej w stolicy kraju – Kigali. Od 30 lat przebywał tam Europejski ksiądz Christopher (John Hurt), do którego dołączył Joe (Hugh Dancy)młody nauczyciel angielskiego. Podczas rozgorzałych walk dali oni schronienie tysiącom Tutsi. Z początku mieli także ochronę wojsk ONZ, jednak po otrzymaniu rozkazu wycofania się, ludzie ci zostali porzuceni na pewną śmierć. Zostaje z nimi tylko wspomniany ksiądz.

Film bardzo wiernie odtwarza zdarzenia tamtych dni, nawet plan zdjęciowy to autentyczne mury szkoły. Warto również dodać, że powstał on na kanwie wspomnień dziennikarza BBC, który był tam na miejscu w trakcie wojny. Na szczęście pomimo dużego realizmu nie ma w tym filmie epatowania okrucieństwem, co uchroniło obraz przed sprowadzeniem tej piekielnej zbrodni to krwawej jatki. To co mnie razi, to to, że głównym bohaterem historii są dwaj biali ludzie, którzy urastają, z resztą słusznie, do rangi bohaterów. Tyle tylko, że te akurat postacie są fikcyjne w przeciwieństwie do Belgijskiego pułkownika ONZ.  Czy Afrykańczycy nawet w filmie opowiadającym o zdarzeniach z historii Afryki, muszą grać rolę tylko czarnego tłumu? Czy doczekają się godnego obrazu przedstawiającego zdarzenia z ich punktu widzenia? Na uwagę zasługuje jednak fakt, że przy tworzeniu tego akurat filmu brała udział spora grupa świadków i uczestników tamtych dni, pochodzących zarówno z plemienia Hutu jak i Tutsi.
   
„Shooting Dogs” uderza w czułe punkty zachodniego świata: kolejny raz przedstawia Afrykę jako wielki wyrzut sumienia, dotyka tematu handlu bronią – bojówkarze Hutu zaopatrzyli się w nią u Anglików, stawia też ważne pytanie o sens dalszego istnienia ONZ.       
Każdy widz po obejrzeniu tego filmu zastanowi się dłużej nad słowami zachodniej dziennikarki, robiącej relacje z tamtych wydarzeń: „to tylko martwi Afrykanie”…
 
Inne filmy na temat wojny domowej w Ruandzie, które polecam:
 
„Sometimes in April” reż. Raoul Peck 2005 
 
Konflikt przedstawiony został przy pomocy historii dwóch braci, którzy stanęli po przeciwnych stronach barykady. Film idzie o krok i dalej i poza masakrą próbuję pokazać także etap rozliczania za zbrodnie. 
 
 
„Hotel Rwanda” reż. Terry George 2005
 
 
Nominowany do Oscarów w 2005 roku dramat z przejmującą rolą Dona Cheadle. 
 
8 kwietnia jak co roku w Ruandzie obchodzi się dzień pamięci po ofiarach masakry. W tym roku mija od niej już 18 lat. 


Od lat mówi się, że także Krzysztof Krauze przymierza się do nakręcenia filmu, którego akcja rozegra się w Afryce. Obraz ma powstać na podstawie opowiadania Wojciecha Albińskiego pt. „Czy ktoś z państwa popełnił ludobójstwo”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *