Oslo, 31 sierpnia

Zdarza mi się czasem wyjść z kina zachwyconą by po ochłonięciu, na następny dzień stwierdzić, że film jednak nie był aż tak świetny.  Po pokazie „Oslo, 31 sierpnia” sytuacja była odwrotna. W trakcie seansu myślałam tylko, „o matko, kolejny dołujący skandynawski film…” Kiedy wróciłam do domu, nie mogłam go rozgryźć. Zaczęłam szperać w Internecie, myśleć, przypominać sobie i analizować kolejne sceny. Zaczęło do mnie docierać jego smutne przesłanie, tym bardziej przygnębiające bo przypominające wiele moich własnych rozterek…

„Oslo, 31 sierpnia” otwiera scena podobna do tej z „Godzin”: młody mężczyzna, tak samo jak Wirginia Wolf, najpierw wkłada do kieszeni kamienie, potem wchodzi do wody i znika pod jej powierzchnią. Za chwilę jednak wypływa. Próba samobójcza się nie powiodła. Nie tym razem.

Anders lada dzień ma opuścić ośrodek odwykowy. Od 10 miesięcy nie bierze narkotyków, nie pije nawet piwa. Jedzie na przepustkę by przygotować się do powrotu do rzeczywistości. W planach ma spotkanie z siostrą, przyjaciółmi oraz rozmowę o pracę. Każde z tych spotkań przynosi rozczarowanie. Siostra w ogóle nie przychodzi tylko wysyła swoją dziewczynę, rozmowę z redaktorem psuje sam Anders, a przyjaciel ma swoje życie i swoje problemy.

Chłopak cały dzień snuje się po Oslo, swoim mieście rodzinnym. Wspomina przeszłość, rodziców, ich słowa. Oslo (dyskretny bohater tego filmu) jawi się jako piękne, ale bezlitosne dla niego miasto, Anders co raz bardziej odczuwa, że nie ma do czego wracać, nie ma już swojego życia.  

Reżyser celowo wybrał ostatnie dni sierpnia na okres kręcenia zdjęć. Koniec lata to jednocześnie wstęp do jesieni. Ciepłe niskie światło świetnie oddało melancholię i smutek całej historii.

Jest w tym filmie kilka magicznych scen.  

Scena nr 1: Anders siedzi w kawiarni, słucha rozmów przypadkowych ludzi (któż tego czasem nie lubi robić): ich planów, rozterek, codziennych historyjek, marzeń. Z tych strzępków luźnych rozmów układa się lista życzeń przeciętnego mieszkańca Ziemi. Każdy z nas znajdzie na niej swoje własne.  

Scena nr 2: rowerowa przejażdżka przez miasto w środku nocy. Anders jedzie z nowo poznaną dziewczyną jednym rowerem. Ona prowadzi, on siedzi za nią i wtula się w jej ciało. Dziewczyna jest młoda, pełna życia, roześmiana. Anders jest spokojny, ale to tylko jedna, krótka chwila szczęścia.

Scena nr 3: rozmowa Andersa z przyjacielem jest jedną z głębszych i prawdziwych jakie ostatnio słyszałam w kinie. Reżyser poprowadził ją perfekcyjnie. Nie ma słodzenia, pocieszania, ściemniania. Sama bolesna prawda prosto w oczy: alternatywą dla samotności wcale nie jest „szczęśliwe” życie.

„Oslo, 31 sierpnia” automatycznie skojarzyło mi się z „Czasem, który pozostał” Francois Ozona, filmem który parę lat temu bardzo mną poruszył. W obu przypadkach mamy do czynienia z młodymi mężczyznami, którzy żegnają się życiem, choć różne są tego przyczyny. Obaj są sami, czują się niezrozumiani, nieprzydatni mimo, że kiedyś mieli wszystko: rodzinę, pieniądze, przyjaciół.

I tak na  naszych oczach dzieje się największy ludzki dramat i jednocześnie nic się nie zmienia: życie za oknem toczy się dalej.    

Lubię znać „behind story”, czyli historie jak i dlaczego film w ogóle powstał. W przypadku „Oslo…” odkryłam sporo ciekawostek. Najbardziej niesamowita jest ta o aktorze grającym główną rolę – Andersie Danielsen Lie. Otóż Anders nie jest wcale zawodowym aktorem tylko najprawdziwszym, pracującym w przychodni lekarzem! W filmach gra raczej dla przyjemności i nie ma w planach poświęcić się tej aktywności bo rozpoznawalność raczej utrudnia mu jego codzienną pracę. Także aktor (Hans Olav Brenner) grający jego przyjaciela – dziennikarza jest w rzeczywistości dziennikarzem właśnie, a nie aktorem i prywatnie przyjacielem reżysera. Trier wybrał go do tej roli bo sceny z nim są w zasadzie kluczowe do zrozumienia całego filmu. Dialog między starymi kumplami określa całą sytuację: Thomas jest z Andersem do bólu szczery. Ma wszystko czego nie ma Anders: rodzinę, pracę, stabilność. Ale wcale nie jest szczęśliwy. Małżeństwo, życie rodzinne to nuda i rutyna. Samotność, bezużyteczność, zagubienie są mu tak samo znane. Moim zdaniem to po tej rozmowie Andres podejmuje ostateczną decyzję. On już wie, że nie ma za czym gonić. Reżyser chciał by ta rozmowa wypadła jak najbardziej naturalnie dlatego postawił na amatorów. Efekt jest rzeczywiście bardzo wiarygodny.

Reżyser Joachim Trier dużą rolę przywiązuje do muzyki w swoich filmach. W „Oslo, 31 sierpnia” wyraźnie słychać jakie ma muzyczne fascynacje. W scenie na imprezie wybrzmiewa piosenka, którą znamy już z „Drive”: „Under your spell” Desire. Jest tak fajna, że możemy ją sobie jeszcze raz przypomnieć 🙂

Jeden komentarz

  1. Klapserka

    Przeczytałam "Trier" i zawahałam się, a to Joachim:) Ciekawa byłam tego filmu, naświetliłaś mniej więcej jego klimat, ciekawe, czy zdecyduję się po niego sięgnąć, gdy będzie okazja. Nie miałam pojęcia, że grają tam amatorzy – to może być rzeczywiście ciekawe.

  2. Anonimowy

    Naprawdę bardzo dobry film i świetna recenzja:) A rozmowa Andersa z bratem to zdecydowanie najlepszy fragment filmu; na długo zostaje w pamięci. Jeśli chodzi zaś o behind story to z ciekawostek dodam, że w filmie występuje jeszcze Ingrid Olava – znakomita norweska…. piosenkarka. Pozdrawiam,Bartek

  3. Natalia

    no proszę jaki muzyczny film 🙂

  4. Anonimowy

    Film również do mnie przemówił, a twoja recenzja jest bardzo dobra, ale nasuwa mi sie tylko jedno pytanie. .

    Dlaczego, zatem na filmwebie dałaś mu (tylko) ocenę 6/10. . .?

    Innymi słowy: jakie są zatem wady czy aspektu tego filmu, które do ciebie nie przemawiają. . .?

  5. Natalia

    no właśnie i dlatego ja nie lubię oceniać filmów w jakiś skalach, zwłaszcza takich rozpiętych. Film do mnie przemówił ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma w nim nic wyjątkowego…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *