Jestem oburzona. Oburza mnie bycie w 99% opozycji do 1 % . Nie wiecie o co w tym chodzi? Ja też nie bardzo.
Margin call był najdłużej oczekiwanym przeze mnie filmem 2011 roku. Usłyszałam o nim już w lutym na festiwalu w Berlinie i nie mogłam sobie darować, że przyjechałam tam kilka na dni za późno. Ominęła mnie uroczysta premiera, na której obecni byli prawie wszyscy panowie z obsady: Kevin Spacey, Jeremy Irons, Paul Bettany, Zachary Quinto… Minął aż cały rok nim film wszedł na nasze ekrany.
Ranek na piętrze jednego z wieżowców przy Wall Street: tłumy ludzi niczym armia podąża w jednym kierunku, są podobnie ubrani, idą w milczeniu, wszyscy niosą pudła. Po chwili jesteśmy świadkiem jednej z rozmów, po której to tego przegranego legionu dołączy kolejna osoba – Eric (Stanley Tucci), specjalista od ryzyka z 19 letnim stażem w firmie. Znamy przebieg tego typu spotkań, widzieliśmy to już w
„W chmurach” z 2009 roku gdzie postać grana przez Georga Clooney’a zawodowo zajmowała się zwolnieniami personelu w imieniu szefów nie mających odwagi robić tego osobiście.
„Dostanie Pan odprawę, proszę tu podpisać, odcinamy Pańską komórkę i dostęp do komputera a tu proszę broszura edukująca jak poradzić sobie w nowej sytuacji”. Tyle, żadnych sentymentów.
Eric odchodząc przekazuje młodszemu koledze (Z. Quinto) dane, nad którymi nie skończył pracować, a które go wyraźnie zaniepokoiły. Ten zostaje po godzinach i dokańcza wykresy wskazujące bardzo nieciekawą prawdę o stanie finansów firmy. Analityk ściąga kolegów oraz przełożonych, ci z kolei informują prezesa. Tak zaczyna się pożar na Wall Street – następne 24 godziny doprowadzą do zawalenia się światowej gospodarki.
Mimo, że akcja „Chciwości” dzieje się w ciągu jednej doby, na jednym piętrze, bohaterowie to tzw. białe kołnierzyki a my wiemy dokładnie co się zdarzyło później, film trzyma w napięciu jak najlepszy thriller. Scenariusz J.C. Chandora zasłużenie zbiera nominacje do najważniejszych branżowych nagród. Napisać tak przegadaną i naszpikowaną ekonomicznym żargonem historię, która jednocześnie przyprawia o krople potu na czole to naprawdę wielka sztuka.
Każda produkcja ma swoją najjaśniejszą gwiazdę, nawet tak nafaszerowana wielkimi nazwiskami jak „Chciwość” (oprócz już wspomnianych grają tu także Jeremy Irons, Simon Baker, Demi Moore i Badgley Penn). Od początkowych napisów wiadomo, że tutaj jest nią Kevin Spacey, który jak zwykle zagarnia całą uwagę widza gdy tylko pojawia się na ekranie. Jego speeche skierowane do podwładnych będą wykorzystywane przez szefów korporacji w realnym świecie – jestem o tym przekonana. Najciekawszą postacią jest jednak Will, znakomicie zagrany przez Paula Bettanego. Cynik, realista ale też dobry kumpel. To on wypowiada bardzo znamienną kwestię o hipokryzji współczesnych konsumentów. Jesteśmy częściowo odpowiedzialni za kryzys bo udawaliśmy, że nie wiemy co się dzieje i nie znamy podstaw ekonomi: jeśli ceny wciąż spadają, nadmuchany balon musi w końcu pęknąć, jeśli kredyty dostają osoby, których na nie nie stać, przestaną być one spłacane. Wiedzieliśmy to wszystko lecz mimo to graliśmy w tę grę, a teraz zbyt szybko chcemy o tym zapomnieć. „Chciwość” także nam daje lekcję.
Również na samej górze wieżowców Wall Street kryzys nie był zaskoczeniem. Ludzie tam pracujący mają wszystko: świetne wykształcenie, umiejętności, zaangażowanie i lojalność. Brakuje im tylko jednego: moralności. Szefowie banków doskonale wiedzieli o zbliżającym się krachu, byli ostrzegani przez pracowników o poziomie ryzyka ocierającym się o granice bezpieczeństwa. Ale takie głosy były ignorowane, a posłańcy złych nowin zwalniani. W ostateczności zawsze liczy się tylko przetrwanie biznesu, a nie rynku.
Siłą „Chciwości” jest to, że mimo mnogości postaci, żadna z nich nie jest papierowa. To są prawdziwi ludzie, o różnych charakterach, różnych motywacjach i różnej roli do odegrania w zespole. Mamy pełen przekrój stanowisk od najmłodszych analityków, po bardziej doświadczonych szefów zespołów, ich przełożonych, przełożonych przełożonych itd. Z rozwojem akcji wgłębiamy się co raz bardziej w korporacyjną hierarchię poznając jej co bardziej zepsutych przedstawicieli.
„Chciwość” jest filmem przewrotnym, demaskując mechanizmy działania finansjery wcale nie ułatwia nam jej oceny. Sprawa się komplikuje kiedy w tych zdemonizowanych rekinach zaczynamy widzieć ludzi, którzy po prostu wykonują polecenia i robią swoją pracę. Ich zadaniem jest zarobić jak najwięcej pieniędzy dla firmy więc tego się trzymają. Oni też mają kredyty, rodziny do utrzymania i tak samo boją się utraty pracy.
Za filmem stoi ciekawa historia jego powstania, jest to bowiem owoc pracy debiutantów. Zachary Quinto – aktor i producent, drugiego producenta Neal Dodsona zna jeszcze z czasów collegu, z J.C. Chandorem – scenarzystą oraz reżyserem poznali się niedługo później. Z marzeń połączonych z przyjaźnią powstała firma producentka, której „Margin Call” jest pierwszym dzieckiem. To, że chłopakom udało się ściągnąć na plan tak doskonałych aktorów było ogromnym osiągnięciem. Zdobywcy Oscarów zdecydowali się zaangażować w projekt żółtodziobów bo uwierzyli w tę historię. I to wszystko za niewielkie pieniądze bo „Chciwość” jest kameralnym filmem niezależnym z niewielkim budżetem.
PS. Znalazłam genialny wpis opisujący bardzo istotny element „Chciwości” – stroje, polecam:
http://www.macaronitomato.blogspot.com/2012/03/margin-call-jezyk-kostiumu-filmowego.html
🙂
Zachary Quinto wybrał dość specyficzną formę promocji swojego filmu. Tuż przed amerykańską premierą zrobił coming out wyznając mediom, że jest gejem. Nie wspominałabym o tym gdyby te dwie daty się na siebie na nakładały co wydało mi się trochę dziwne.
Inne filmy pomagające zrozumieć kryzys:
Too big to fail – telewizyjna produkcja HBO, którą obejrzeć jeszcze możecie w polskiej ramówce stacji. Mimo, że odegrana przez aktorów (i to jakich: William Hurt, Paul Giamatti, Bill Pullman, Cynthia Nixon, Matthew Modine) jest w zasadzie wierną (na tyle na ile znane są fakty) rekonstrukcją gorących dni września 2008, łącznie z podawaniem prawdziwych nazwisk głównych graczy rynku. Z tym, że w tym przypadku akcja skupia się bardziej na stronie rządowej agencji niż bankach. Obserwujemy jak rząd reagował na upadek Wall Street i jak doszło do tego, że zdecydował się pokryć ich straty.
Inside Job – oscarowy document 2011 roku. Przez swoją formę być może najbardziej pomaga pojąć co tak naprawdę wydarzyło się we wrześniu 2008 i dlaczego do tego doszło. Najmocniejszym punktem są relację z przesłuchań prezesów banków, kiedy sędzia (prawdziwy typ „szeryfa”) punktuje ich kłamstwa, przekręty i krętactwa. Te sceny robią ogromne wrażenie. Film ma dużą wartość dydaktyczną. Głos narratora (Matt Damon) stara się przybliżyć laikom zasady ekonomii za pomocą prostych wykresów i daje szanse podszkolenia się w ekonomicznym żargonie. Jednak film to zawsze film, nawet dokumentalny. Dlatego warto mieć się na baczności i pamiętać, że reżyser to też tylko człowiek, który ma swoje subiektywne przekonania. Mnie „Inside Job” otworzył oczy na wiele spraw, ale jednocześnie trochę zniechęcił zbyt nachalnym, konserwatywnym podejściem do kwestii regulacji rynku.
Wall Street 2 – Oliver Stone po sukcesie pierwszego „Wall Street” z 1987 roku był bardzo rozczarowany faktem, że Gekko zamiast stać się przestrogą, wbrew jego woli został idolem wielu młodych maklerów. Może z tego powodu druga część jest banalnym i na wskroś przewidywalnym moralitetem.
Chciwość już jest na mojej watchliście.
a Quinto swoim coming outem złamał mi serce (:
A jakoś nadal twierdzę że to tylko ciekawy film z niezłą obsadą.
To napięcie w tym filmie… jakieś takie chyba zbyt małe, warto zobaczyć dla obsady, klimatu. Oj tak, klimat tego filmu zdecydowanie mnie zachwycił. Półmrok, cisza pośród chaosu. Tylko jakoś nic więcej.
Ale co tam, pewnie się nie znam 😉
Pozdrawiam:
Mikser
" Mnie „Inside Job” otworzył oczy na wiele spraw ale jednocześnie trochę zniechęcił zbyt nachalnym, konserwatywnym podejściem do kwestii regulacji rynku."
– tu bym polemizował… To znaczy nie co do odczucia zniechęcenia bo z odczuciami polemizować się nie da, ale z tym czy konserwatywny nie znaczy właściwy.
Ale może ja patrzę z innej perspektywy 🙂
Daniel – konserwatywny wydaje mi się coraz bardziej właściwy 🙂 ale twórcy "Inside Job" wydają się mieć co do tego pewność co we mnie z kolei automatycznie budzi sprzeciw. Lubię jak tezy są bardziej wyważone, "za" i "przeciw", a nie tylko "za" abo tylko "przeciw". Dlatego tak napisałam. Pozdrawiam!