„Wuthering Heights” reż. Andrea Arnold, Wielka Brytania 2011
Wiatr, trzask drewna w kominku, deszcz, gałąź uderzająca o szybę. Błoto, bezkresne wzgórza, mgła. Ziemie Yorshire są chłodne i bezlitosne, a mimo to piękne. Tak jak brudna, pierwotna, dzika i w ten właśnie sposób prawdziwa jest miłość rodząca się w tej scenerii.
Jeśli nie czytaliście książki panny Brontë (podobnie jak ja) to na pewno znacie tę historię z jej licznych adaptacji. Najpopularniejszą jest ta z 1992 roku z Juliette Binoche i Ralphem Fiennesem w głównych rolach. Tak popularna może dlatego, że skupia się na niespełnionym romansie wyciskając z niego wszystko co najbardziej tkliwe. Pamiętam, że oglądając film jako nastolatka dałam się ponieść takiemu melodramatyzmowi. Ale kto się bardziej zagłębił w strony „Wichrowych Wzgórz ” wie, że dotychczasowe wersje filmowe były ich wielkim uproszczeniem, a czasem przekłamaniem. Bohaterowie zostali bardzo wygładzeni i ucywilizowani bo na kartach książki cała historia nie jest przecież jedną wielką kliszą…
Uczucie między Catherine a Heathcliffem rodzi się gdy są jeszcze dziećmi więc w sposób bardzo niewinny. Są właściwie przyjaciółmi, którzy spędzają ze sobą dużo czasu, a to z ust dorosłych wychodzą definicje ich relacji, to oni ich obserwują, pilnują, piętnują.
Heathcliff jest nieokrzesany. Jego świat pełen jest okrucieństwa i wulgaryzmu. Wobec zwierząt i wobec ludzi. Padają ostre słowa, bluźnierstwa, przekleństwa. Arnold każe nam patrzeć na zabijanie zwierząt i poniżanie Heathcliffa. Walka klas ledwie zarysowana w poprzednich adaptacjach tu jest wyjątkowo okrutna. W tym surowym świecie rodzi się choć dzikie to czyste uczucie.
To dopiero Andrea Arnold przypomina dlaczego powieść Brontë była uznawana przez współczesnych za obrazoburczą. Reżyserka zafundowała nam prawdziwy rajd, poszła w zasadzie na całość. Zupełnie zignorowała a raczej wręcz odrzuciła dotychczasowe klasyczne realizacje twórczości pisarki. Jej poprzedni film – „Fish Tank” jest w moim rankingu jednym z najlepszych filmów ostatnich lat. Mocne społeczne brytyjskie kino obrazujące prawdziwych ludzi z nie tak małego marginesu społeczeństwa. To po tym filmie ostatecznie zakochałam się w Michaelu Fassbenderze, a w zasadzie w jego talencie. To wielka sztuka tak uroczo zagrać dupka J Tu Arnold także zwraca się do ludzi wykluczonych. Jej Heathcliff jest w końcu czarnoskóry, tak jak opisywała go pisarka. To głównie dlatego jego miłość do Catherine była tak niepoprawna.
„Wichrowe wzgórza” były w konkursie ostatniego Camerimage. Nie udało mi się ich wtedy obejrzeć, ale uczestniczyłam w spotkaniu z operatorem co było bardzo inspirujące. Robbie Ryan pracuje z Andreą już przy kolejnym filmie. Mówi się, że to w tej chwili najlepszy angielski autor zdjęć. I rzeczywiście praca jaką wykonał we „Wzgórzach” jest imponująca. Para-dokumentalne zdjęcia, niczym z filmu przyrodniczego: zbliżenia na wędrującego żuczka, długie ujęcia niewzruszonych wzgórz, bardzo bliskie kadrowanie twarzy bohaterów. Jury Camerimage przyznało mu brązową żabę za „oryginalne sfilmowanie klasycznej opowieści”. Wcześniej doceniono go również w Wenecji.
„Miłość jest siłą natury” – to motto filmu. Natura jest także jego siłą. Odważny, oryginalny film, który jestem pewna wielu się nie spodoba. Bo długi, nudny, chaotycznie zagrany. Kto jednak ma ochotę na rewolucje w klasyce, ceni doskonałe, wręcz bajkowe zdjęcia i nie lubi w kinie poprawności ani sztampy, powinien „Wzgórza” obejrzeć.
Film zupełnie niepotrzebny. Wersja z 1992 jest fenomenalna, po takiej adaptacji wszystkie inne są zbędne.
podobno każde pokolenie ma prawo do opowiadania historii na swój własny sposób. Nie byłoby sensu robić kolejnej wierniej ekranizacji – tu się zgadzam. "Wichrowe Wzgórza" 2011 może a nawet na pewno nie są adaptacją kompletną ale ich siła tkwi w tym, że Andrea Arnold podeszła do nich z artyzmem i swoim własnym pomysłem. To jest podejście twórcze, które ja osobiście bardzo cenie.
fajny blog 😉
zapraszam na mojego bloga http://nattsinshop.blogspot.com/
pozdrawiam
Wersja z 92 jest do dupy; zimna, sztywna i sterylna – zero iskrzenia między aktorami – a nade wszystko nie mająca nic wspólnego z atmosferą powieści. Z Finnesa taki Heathcliff, jak z Johna Wayne'a Oscar Wilde.Nie łatwo mi w tej materii dogodzic, bo jestem entuzjastą książki panny Bronte, która jest prawdziwym fenomenem w literaturze światowej. Emily, podobnie, jak jej siostry Charlotte i Anne były córkami pastora i wychowywano je w niezwykle pruderyjnym i surowym reżimie. Ona nigdy nie przeżyła opisywanych namiętności, nawet nie miała okazji zetknąc się z czymś takim na odległośc. Ona je wymyśliła, to jest niepojęte… Pewnie skuszę się na tę nową wersję, ale nie bez obaw.
PS:
Heathliff czarnoskóry? Cóż to ma byc? W powieści był, o ile pamiętam, Cyganem.
Tak, Arnold poszła o krok dalej i zrobiła z niego czarnoskórego. Jeśli jesteś fanem Bronte koniecznie obejrzyj ten film. Wprawdzie skupia się on tylko na pierwszej części powieści ale wydobywa z niej to co poprzednie ekranizacje pomijały.