„The way way back” reż. Nat Faxon i Jim Rash, USA 2013
Gdybyście mieli 14 lat nie chcielibyście kumplować się z kimś takim jak Duncan. Wiecznie zgarbiony, małomówny i niepewny we wszystkim co robi nastolatek, wydaje się być uosobieniem niefajności. Gra go Liam James, znany szerzej jako syn detektyw Sary Linden z serialu „The Killing”. Chłopak to socjalnie nieudolny dziwak, który swoją nienaturalnością wzbudza zażenowanie u innych. A może jest po prostu outsiderem? W każdym razie wygląda jak siedem nieszczęść. Zaczynamy go lepiej rozumieć gdy poznajemy nieciekawą sytuację, w której się znalazł.
Chłopak wraz z mamą, jej partnerem i jego córką, jedzie spędzić wakacje w domku nad oceanem. Już podczas podróży Trent (przyszły ojczym) określa go na „trójkę” w skali od 1 do 10. I wcale nie mówi tego w żartach. Potem jest już tylko gorzej. Ciągłym dowcipom i niewybrednym docinkom nie ma końca. Właściwie to obecność Duncana jest wszystkim na miejscu zbędna, chcą się przede wszystkim dobrze bawić więc przestają go w ogóle zauważać. Chłopak zaczyna schodzić dorosłym z drogi, wsiada na rower i jeździ do odkrytego przypadkiem wodnego parku, który staje się jego drugim wakacyjnym domem. Dostaje w nim poważną pracę – zostaje odpowiedzialny za sprawy porządkowe. Szalony park wodnej rozrywki pomoże mu nie tylko przetrwać koszmarnie zapowiadające się lato, ale i za sprawą poznanego tam Owena, zmienić również podejście do życia.
Duncan uczy się tego lata wielu rzeczy, m.in. tego by pomimo problemów umieć się cieszyć, bawić, wyluzować, odciąć od wszystkiego dla własnego psychicznego dobra. Życie zawsze będzie nas kopać w tyłek, od nas zależy jak będziemy sobie z tym radzić. Powiecie, że to kolejny film o wakacjach zmieniających życie, o lecie, w którym bohater z dzieciaka zmienia się w młodego mężczyznę. Zgadza się, ten film jest dokładnie o tym. Ale nie tylko. Mamy tu komedię, romans, rodzinny dramat i film dla młodzieży. Zdawać by się mogło, że ten gatunkowy mix nie może się udać, a jednak dzięki temu powstał film nad wyraz dojrzały, który słusznie porównywany jest do przebojowej „Małej Miss”. Już dawno ktoś powiedział, że lepiej w sposób lekki opowiadać o sprawach poważnych niż na poważnie o błahych. Gdy spojrzeć na warstwę dramatyczną mamy tu naprawdę ciężkie historie: rozwody, zdrady, zaniedbane dzieci i niedojrzałych dorosłych. Jeśli dodamy do tego doskonałych aktorów, niektóre sceny autentycznie łamią serce. A tylko po to by za chwilę zbalansować je jakimś przekomicznym tekstem (jest ich tu tak dużo, że nawet tłumacz nie daje rady wszystkich ich przetłumaczyć więc bądźcie czujni.)
W tym świecie wakacje wydają się być dla rodziców, a nie ich dzieci. To oni non stop się bawią, piją, śmieją, balują bez zahamowań. Chodzą nocą na plażę, tańczą przy ognisku, a w dzień odsypiają imprezy. „Wakacje to taki spring break dla dorosłych” – mówi córka wiecznie zawianej matki. Film kwestionuje, a może pop prostu ukazuje, różne rodzicielskie umiejętności. Pamiętacie to uczucie, kiedy byliście zbyt młodzi by móc sami jechać na wakacje więc musieliście spędzać je z rodzicami, dla których byliście jednocześnie już zbyt duzi by musieli się wami przejmować? To uczucie zażenowania gdy to oni bawią się lepiej, podczas kiedy wy nie macie co ze sobą zrobić? A może wiecie już jak to jest gdy wciąż chcecie przeżywać wakacje jak za czasów studenckich, ale wszędzie musicie ciągać swoje latorośle, które na dodatek są stale niezadowolone i marudzące? Właśnie w takiej sytuacji znajduje się Duncan i jego rodzina. Trent, dość na opak obsadzony przez z reguły sympatycznego Steva Carella, choć sam myśli, że słusznie postępuje i chce pomóc Dunacanowi, jest tak naprawdę wobec niego strasznym dupkiem. Podobnie działa zakręcona sąsiadka Betty (grana przez przezabawną Allison Janney), która w swoim mniemaniu w dobrej wierze wyśmiewa się zeza własnego syna!
Zachwyca przede wszystkim aktorstwo. To właśnie Steve Carell, Toni Collette, Amanda Peet i Maya Rudolf podnoszą film o poziom wyżej. Z lekkiej komedyjki o niczym robią mądry obraz, który na dodatek świetnie się ogląda. Prawdziwą klasę pokazuje Sam Rockwell jako Owen. Stworzył postać wyjątkowo pozytywną, beztroską, ale i niezwykle ciepłą. To typowy luzak z pozoru, któremu w głębi duszy tak naprawdę bardzo zależy na ludziach i dla których posiada ogromną empatię. Za jego niedojrzałością kryją się niespełnione życiowe plany. Jedyną osobą, która widzi w nim zmarnowany potencjał i ciągnie w górę, jest nieosiągalny obiekt jego westchnień – Caitlyn, grana przez Mayę Rudolf. Kreacja Rockwella w „Wakacjach” to prawdziwa rewelacja, dawno nie byłam w kinie tak zachwycona aktorstwem. Mało kto potrafi być w ten sposób komiczny i poważny zarazem. Rockwell przypomina tym Billego Murraya. Chociażby dla tej roli trzeba ten film zobaczyć. Może aktor zyska w końcu szersze uznanie, które zdecydowanie mu się należy.
W „Wakacjach” jest też jeden z najlepszych planów zdjęciowych bo czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce na kręcenie filmu niż park wodny? Ten wodny raj, będący inną planetą, położony nie wiadomo gdzie i jakby zaklęty w latach 80, stanowi opozycję do zepsutego świata dorosłych.
Ważne jest również kto stoi za tym filmem: Nat Faxon i Jim Rash to laureaci Oscara za scenariusz do „Spadkobierców”. W „Najlepszych najgorszych wakacjach” zajęli się również reżyserią i zagrali pracowników parku. Co ciekawe projekt zaczęli już w 2007 roku, ale jak to często bywa w przypadku niezależnego kina, producenci jakoś nie chcieli w niego uwierzyć i zaryzykować. Dopiero właśnie wspomniany Oscar popchnął go dalej. Historia wyszła spod ich ręki, a że w dużej mierze odzwierciedla przeżycia ich dzieciństwa, nie chcieli jej nikomu oddawać. I słusznie bo wyszło im znakomicie. Po raz kolejny poruszają i bawią jednocześnie by za tym wszystkim postawić naprawdę ważne przesłanie. Mądrość ich filmu wynika z połączenia wakacyjnego, lekkiego humoru z dorosłym dramatem opartym na dobrze rozpisanych charakterach.
Zakochałam się w tym filmie, jest doskonały. Bez cienia przesady przyznaję, że to jeden z najlepszych filmów tego roku i zdecydowanie najzabawniejszy. Płakałam siarczyście podczas seansu i ze śmiechu i ze wzruszenia. Wierzcie mi – Was też urzeknie.