Komuna

komuna film
„The Kollektivet” reż. Thomas Vinterberg, Dania 2016  
Oglądając doskonale pod każdym względem zrobione filmy ze Skandynawii, aż sama mam ochotę wziąć kamerę i zacząć kręcić. Jest tu wszystko co najlepsze w europejskim kinie: niuanse, naturalność, bezpruderyjność.
Tytuł filmu to kamuflaż. Vinterberg nie byłby sobą gdyby nie miał dla nas tajemnicy i gdyby nie lubił stawiać widza w szachu. Ekscentryczna komuna jest tylko tłem dla czegoś znacznie bardziej banalnego: rozkładu związku. Rozkładu, którego na początku nikt się w zasadzie nie spodziewa.

Anna i Erik – małżeństwo z 15-letnim stażem i nastoletnią córką, otrzymuje w spadku piękny, duży dom. Erik twierdzi, że za duży jak na ich małą rodzinę („Będziemy się szukać” – mówi) i za drogi w utrzymaniu. Ale Anna bardzo chce go zatrzymać, widzi w nim okazję na wprowadzenie w swoje ustabilizowane życie zmiany, przygody, jakiejś akcji. Dzwoni do przyjaciół i proponuje im wspólne zamieszkanie – by było raźniej, weselej i taniej. Niechętny Erik przystaje na pomysł żony, kiedy ta zarzuca mu, że przy nim się już trochę nudzi bo zna wszystkie jego anegdoty. I tak stajemy się świadkiem powstawania tytułowej komuny.
„Komuna” to trochę list miłosny reżysera, którego dzieciństwo również upłynęło w komunie, do samej idei wspólnoty. Czuć tu nostalgię za czasami kiedy ludzie lubili się dzielić, robili to chętnie i bardziej bezinteresownie. Dzielić swoim czasem, swoim mieszkaniem, swoimi dobrami. Sobą po prostu. W tej komunie dzieci traktowane są jak dorośli, panuje demokracja, celebruje się bycie razem. To przeciwieństwo dzisiejszych czasów, w których stawia się na indywidualność i wolność jednostki.
Główna bohaterka jest znudzona tradycyjnym życiem, tradycyjnej rodziny. I to ta stagnacja popycha ją do chęci założenia komuny. Chce zbudować nową komórkę, nową rodzinę. Nie wie, że w tym momencie zaczyna sama kopać grób swojemu małżeństwu.
Trine Dyrholm świetnie stworzyła swoją postać. Nie łatwo jest zbudować silną z natury kobietę, która jednocześnie na naszych oczach całkiem się rozpada. Pada ofiarą swoich własnych pomysłów i naiwnych ideałów. Jej idealizm, ciepło i umiejętność dostosowania się do nowych warunków, sprawiają, że zarówno jej przyjaciele, jak i widz, choć bardzo ją lubią, zaczynają stawać po przeciwnej stronie. Kiedy Anna nie podejmuje walki, tylko grzecznie ustępuje pola, uznajemy, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli rzeczywiście usunie się w cień. Vinterberg na je przykładzie szuka siły w słabości i słabości w sile człowieka. To właśnie paradoks tej postaci.
W ten sposób reżyser przechodzi z lekkiej komedii, w całkiem poważny dramat. Samą komunę można odnieść do dysfunkcyjnej rodziny, w której dopuszcza się otwartość totalną, jak istnienie wolnych związków.
„Komuna” jest filmem o rzeczach nieuniknionych: uciekającym czasie, gasnącej miłości, rozpadających się związkach, śmierci. Wszystko idzie dobrze, a nagle coś się kończy – taka jest kwintesencja życia. Vinterberg wykłada nam na stół wszystko to czego się boimy, co jest dla nas tabu i robi z tych tematów przysłowiowego słonia w pokoju. Wręcz krzyczy: że śmierć jest wokół nas, że miłość się kończy, że związki mają swoje terminy ważności. Pokazuje smutną, ale życiową prawdę: jesteśmy seryjnymi monogamistami. Potrafimy zastąpić jednego partnera kolejnym. I żyć dalej.
Vintenberg porzucił Dogmę, ale u niego w filmach zawsze wybija się naturalizm. Scena kiedy cała komuna na przypieczętowanie decyzji o wspólnym mieszkaniu, idzie się nago wykąpać, jest wspaniała. I taka europejska 🙂

Może nie jest to Vinterberg w najlepszym wydaniu, ale wciąż to wysoki poziom europejskiego kina. Prawdą jest również to, że bez świetnej roli Dyrholm, byłby to lekki melodramat. To ona przez przemianę swojej bohaterki, przez którą jako aktorka przechodzi bardzo odważnie, nadaje filmowi głębszy wymiar.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *