2 x Isabelle Huppert. „Głośniej od bomb” i „Co przynosi przyszłość”

Isabelle Huppert

Jest kilku aktorów, na których idę do kina w ciemno. Należy do nich Isabelle Huppert, od kiedy zobaczyłam ją w „Pianistce”. Wybitna artystka, która nie boi się ryzykować i nigdy nie zawodzi.

„Głośniej od bomb” reż. Joachim Trier, Dania/Francja/Norwegia 2015

Joachim Trier zachwycił mnie parę lat temu swoim „Oslo, 31 sierpnia”. To jeden z tych filmów, który wystarczy obejrzeć raz by został w nas na zawsze. Po tym doświadczeniu bardzo wyczekiwałam na jego kolejny projekt. „Głośniej od bomb” jest pierwszym anglojęzycznym filmem tego europejskiego reżysera.  

W „Głośniej od bomb” Trier babrze się w rodzinnym braku komunikacji trochę jak robi to Asghar Farhadi w „Rozstaniu” czy „Przeszłości”. Podobnie jak on mierzy się z przeszłością swoich bohaterów, a właściwie z tym jak rożnie pamiętają oni te same zdarzenia. I tak samo jak irański reżyser, w swoich historiach skoncentrowany jest na postaciach.

Trzech mężczyzn: ojciec i dwóch synów, zostaje bez kompasu gdy umiera żona i matka. To mozaika, kilka osób, które składają się w jedną rodzinę. Trzy różne charaktery, trzy dramatycznie różne wspomnienia tej samej sytuacji. Każdy inaczej radzi sobie z żałobą. W ich życiu nieobecna matka/żona jest bardziej obecna niż ludzie i bliscy obok nich.

Trier mówi swoim filmem, że ludzie żyjący ze sobą w rodzinie, w jednym domu, często najmniej się znają i nie potrafią ze sobą rozmawiać. W „Głośniej od bomb” na szczęście bohaterowie podejmują jeszcze próby. Ojciec, może trochę w nieudolny sposób, ale stara się dotrzeć do zamkniętego syna. Mnie zawsze bardzo wzrusza rodzicielska troska. Scena, w której ojciec wyznaje synowi, że zaczął grać w komputerową grę by zbliżyć się do niego, chwyta za serce.  

Okaże się, że ten kto ma najbardziej poukładane życie, jest najbardziej pogubiony. Jonah grany przez Jessiego Eisenberga, chce być tym rozsądnym starszym bratem, postępuje nieracjonalnie. Wpadł w pułapkę idealizacji postaci matki. Podejmie w filmie najbardziej zaskakujące decyzje i popełni największe błędy.

Trójka aktorów, którą dobrał Trier, ma świetną chemię. Iskrzy między nimi, nawet jeśli wymieniają tylko spojrzenia. Głos Gabriela Byrne’a, który gra ojca, działa na mnie kojąco i zawsze zachwycam się jego naturalną, niewymuszoną grą.  

To też film o tym co znaczy poświęcać się w codziennym życiu. Isabelle nigdy nie zrezygnowała ze swojej pasji – pracy wojennego fotografa, więc to Gene był tym, który poświęcił się rodzinie. To on dał dzieciom stabilizację i poczucie bezpieczeństwa gdy wszyscy przy każdej kolejnej misji drżeli o jej życie.

Trier skonstruował „Głośniej od bomb” jak puzzle, ale oprócz dobrej historii dla niego zawsze ważna jest forma. Pomysł by pokazać wydarzenie z dwóch perspektyw, oczami dwóch osób, ukazuje jak bardzo możemy mylić się w swoich osądach jeśli nie skonfrontujemy ich z drugą stroną.  

Rodzina daje ostoję, ale jak widać nie zawsze jest odpowiedzią na pytanie o sens życia. Do tego każdy musi dojść sam, nawet jeśli droga jest wyjątkowo kręta i wyboista.

Trier nie trzepie już nas tak mocno obuchem w głowę jak robił to w „Oslo, 31 sierpnia”, ale jego anglojęzyczny debiut jest naprawdę solidny.

„Co przynosi przyszłość” reż. Mia Hansen Love, Francja/Niemcy 2016

Jesteśmy wszystkimi rolami, które w życiu odgrywamy. Tak bardzo, że czasem już nie zaglądamy pod te nasze maski. I kiedy życie nas ich pozbawia, potrzebujemy czasu by przypomnieć sobie kim jesteśmy. Ten proces może być przerażający.  

Nathalie wiedzie normalne, poukładane życie. Mąż, dzieci, praca w szkole. Zero dramatów, zero uniesień. Szczęśliwa stabilizacja. Tak jej się wydaje, do czasu gdy mąż nagle nie oświadcza, że ma inną. Jednocześnie w tym samym czasie powraca do jej życia dawny uczeń, w zasadzie jej pupilek. Wyjątkowo elokwentny młody idealista.

Nathalie znajduje się w położeniu, w którym może uznać, że wszystko straciła, albo, że wszystko może ułożyć sobie na nowo. Długo nie wie, którą z tych dróg obrać. Odzyskana wolność, ale jednak dana na siłę, nie smakuje przecież tak dobrze. Z czasem można się do niej przyzwyczaić i trochę ją oswoić.  

„L’avenir”, czyli po prostu „przyszłość” w oryginale, to dramat, ale nie o samym dramacie, a o tym co się dzieje wcześniej i co się dzieje później. Puenta jest oczywista: wszystko jest ulotne. Czas leci, czas wszystko zmienia, jest nieubłagany. Chcemy go złapać, zatrzymać, cofnąć. A możemy się tylko dostosować do tego co nam przynosi.  

Zdaje się, że Nathalie przez ostatnie 25 lat żyła w bańce. Szczęśliwej rodziny, tej samej bezpiecznej posady. A teraz nagle musi zmierzyć się z prawdziwym życiem. Scena, w której bohaterka płacze, wręcz szlocha, w domku swojego studenta, jest bardzo znamienna. Ona w końcu rozumie, że życie, które miała dotychczas bezpowrotnie się skończyło. Że musi zacząć na nowo. Wszystko. Nauczyć się, poukładać, przestawić na nowe tory.  

Nathalie jest filozofką więc żyje w świecie idei, a musi zmierzyć się z rzeczywistością. Żyje ze stawiania pytań i wątpliwość. Przyszedł czas kiedy to nie jej studenci, a ona sama musi sobie na nie odpowiedzieć. Tym, który najbardziej obnaży jej słabości, wątpliwości, rozbieżności między teoriami a jej życiem, jest jej były uczeń.  

Niepewność, zagubienie. To uczucie może dopaść nas na każdym etapie naszego życia. W filmie ten motyw zgrabnie przedstawiony jest za pomocą wiecznie gubiącego się kota o imieniu Pandora. Jedyne co możemy zrobić to się z tym uczuciem skonfrontować.  

Isabelle Huppert ma na ekranie powalającą charyzmę. To jak ona uprawia swój zawód to jest wielka sztuka. Zawsze zaskakuje, jej gra jest świeża, jakbyśmy widzieli ją na ekranie po raz pierwszy. Intelektualistka, poważna kobieta i wciąż radosna dziewczyna zarazem. Każda postać, którą gra, składa się z wielu odcieni. Daleko jej od ckliwości czy przerysowania emocji. Ona to wszystko gra zupełnie na surowo. Jak w życiu. I zdaje się robić to bez żadnego wysiłku. Przy całej swej wewnętrznej sile, świetnie oddaje też momenty kiedy jej postać jest zagubiona, bezradna czy po prostu przytłoczona. Jej Nathalie się szamota. Bo chce mieć wszystko. Pełno w niej apetytu i energii na życie. Dużo z tej energii czerpie od swoich uczniów. To silna, analizująca kobieta. Samoświadoma. Filozofka, która twardo stąpa po ziemi. Cierpi, ale wciąż ma dystans do siebie i humor. I to ją ratuje. Nie poddaje się, jest jak niezatapialny statek.  

„Co przynosi przyszłość” jest o tym co ulotne. Jedyne co mamy to nadzieja na jutrzejszy dzień. Melancholia, samotność, smutek. Dużo refleksji. Film w doskonałym francuskim stylu ukazuje zwykłe życie. Życie, które trwa, zmienia się. Wchodzi w zakręty by wyjść na prostą.    

To jest ewidentnie kobiecy film. W najlepszym tego słowa znaczeniu. Subtelny, wnikliwy. Przepięknie nakręcony, z dużą dbałością o ładne kadry, miękkie światło, cudne pejzaże. Zostaje w głowie na długo.    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *