Ostatnia rodzina

ostatnia rodzina
„Ostatnia rodzina” Jan P. Matuszyński, Polska 2016 
 
Jest w tej podglądanej rzeczywistości, zwykłości, codzienności coś potwornie mocnego. Jak podskórne trzęsienie ziemi, którego efekty widać dopiero o świcie, kiedy orientujemy się, że nie ma już nikogo. Jan P. Matuszyński drąży temat rodziny, tak jak na scenie robi to Henrik Ibsen, a w kinie Irańczyk Asghar Farhadi, jego „Ostatnia rodzina” nie jest filmem o Beksińskich artystach, a po prostu o rodzinie właśnie.
Nie jest to też biografia. To wycinek z życia trójki ludzi. Bez laurek, bez odtwarzania życiorysów. Dostajemy wiwisekcję podstawowej komórki społecznej. Reżyser wrzuca nas w mieszkanie Beksińskich – doskonale odtworzone i sfilmowane – i prowadzi nas po pokojach, korytarzach, scenkach rodzinnych. Jesteśmy tam z nim, z kamerą, jesteśmy z Beksińskimi. Gdy jedzą, rozmawiają, kłócą się, pracują. Poznajemy 3 atomy, które non stop się ze sobą ścierają, przyciągają i odpychają. Jest między nimi miłość podszyta nienawiścią i nienawiść podszyta miłością. „Ostatnia rodzina” stanowi zapis ich codzienności, ze wszystkimi jej składowymi, także humorem.
 
Beksińscy byli ludźmi wielu pasji i talentów. Tomka można nazwać ówczesną jednoosobową grupą Hatak – tłumaczył filmy i robił to tak świetnie, że jego praca na tym polu do dziś jest niedoścignionym wzorem. Sam siebie nazywał entuzjastą dobrej muzyki, miał wyszukany gust i umiał o tej muzyce opowiadać tak, by nią zarażać. Na jego głosie i audycjach radiowych wychowało się pokolenie. To wszystko się w tym filmie pojawia. Widzimy Tomka prowadzącego imprezę, Tomka tłumaczącego na żywo jeden z filmów z serii James Bond, spisującego z taśmy dialogi filmowe, prowadzącego swoje nocne, radiowe programy. Wsłuchując się w głos Dawida Ogrodnika można naprawdę uwierzyć, że słyszymy Tomka. 

Zdzisław Beksiński ukazany jest jako postać wielowymiarowa, ktoś więcej niż tylko malarz mrocznych obrazów. Beksiński oprócz malarstwa ma na koncie doskonałe fotografie, próbował swoich sił także jako pisarz. Za cokolwiek się nie zabierał, chciał być w tym najlepszy. Fascynowała go technologia, był postępowcem. Obserwujemy go korzystającego z coraz nowszych technicznych gadżetów: dyktafonu, kamery, komputera, a międzyczasie malującego, mieszającego farby, pertraktującego sprzedaż swoich dzieł. Andrzej Seweryn stworzył chyba ikonę polskiego kina biograficznego. Jego Beksiński ożywa na ekranie. W ruchach, sposobie poruszania się, posturze, głosie. Wielka klasa za oddanie złożoności tej postaci i nie popadnięcie w zwykłe naśladownictwo.
 
Ale te ich zawodowe role są jedynie tłem do szerszego portretu o ojcu, matce i ich synu.
 
Jestem pod ogromnym wrażeniem prowadzenia historii w „Ostatniej rodzinie”. To jest film perfekcyjnie wyreżyserowany, opowiadający o każdym z członków rodziny i tworzący ich wspólny obraz. Obraz ludzi, którzy żyli ze sobą tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Mamy tu trzy główne, równoprawne, fascynujące postaci. Poznajemy ich cechy charakteru: wybuchowość Tomka, problemy ze stresem Zdzisława, nadopiekuńczość matki. To Zofia stanowi uziemienie dla męża i syna, umożliwia im życie będąc ich przystanią. Jednocześnie jednak jej nadopiekuńczość podcina Tomkowi skrzydła, dając mu sygnał, że sam sobie nie poradzi. Gdy matka umiera, każdy z nich sam, w swoim mieszkaniu przeżywa tę stratę. To była dla mnie najbardziej wstrząsająca scena. Obecna nieobecność. Gdy Tomek przeżywa żałobę z odtwarzaczem muzyki, a nie z ojcem. Beksiński w jedynej chwili kiedy syn potrzebuje się do niego fizycznie zbliżyć, odtrąca go.
 
Brak tu wielkich wydarzeń oprócz kolejnych śmierci, a te które są, są niedopowiedziane. Nie widzimy ostatecznej samobójczej próby Tomka choć widzimy dwie poprzednie nieudane. Nie słyszymy co Tomek nagrywa na pożegnalną taśmę, nie słyszymy też gdy ojciec ją odsłuchuje. Zostawia nam się tajemnicę, stawia granicę prywatności, której jako widzowie nie możemy przekroczyć. Jednocześnie oglądamy przecież zwłoki umarłych po kolei babć, matki, Tomka i jesteśmy świadkiem zabójstwa Zdzisława. Oglądamy to wszystko w statycznych długich ujęciach. Tak by był nam dany czas aby dotarły do nas emocje. Gdy przeżywaliście najgorsze chwile w swoim życiu co z nich pamiętacie? Ja ciszę. I ta cisza też tu jest.
 
I właśnie przez ten sposób filmowania „Ostatnią rodzinę” można nazwać dokumentalną fabułą. Żadna rodzina nie jest udokumentowana tak jak Beksińscy. Ogromny materiał, który pozostawił po sobie Zdzisław, mógł być dla twórców zarówno obciążeniem, jak i pomocą. Matuszyński odtwarza wiele scen z nagrań video w wersji 1:1, kręci je często w mastershotach (długich ujęciach), nadając im dokumentalny charakter. Widać, że tu każda scena została opisana i omówiona. To jest fenomenalna praca scenarzysty i reżysera, który ma wizję. Tu nie ma bylejakości. Wszystko jest dopracowane do najmniejszego szczegółu: scenografia, stroje, charakteryzacja, nawet efekty specjalne, jak katastrofa samolotu czy widok z okna Beksińskich na ówczesny budujący się Służew.
To nie jest smutny film. To jest film porażający i ścinający z nóg. Po seansie jego tytuł stanie się dla Was potwornie trafny. „Ostatnia rodzina” jest trochę jak ostatni człowiek na ziemi. Jakbyśmy oglądali koniec świata w ostatnim mieszkaniu. Poznajemy pięcioosobową rodzinę i po kolei rozstajemy się z każdym z jej członków. Aż na koniec nie ma już nikogo. Odliczyliśmy Beksińskich do zera. Zostały tylko obrazy na ścianach.
 
Matuszyński zrobił film bez sensacji chociaż łatwo było się o nią pokusić, perfekcyjnie skonstruowany i bogaty w detale, a przy tym oszczędny i wyciszony. Naprawdę wielkie kino.
PS. To jest doskonały materiał na mini serial, który mógłby podrążyć temat Beksińskich jeszcze bardziej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *